Nowa unijna dyrektywa przeraziła internautów. "Koniec wolnego internetu"

Patrycja Wszeborowska
Internauci są przerażeni, że nowa dyrektywa Unii Europejskiej będzie oznaczać cenzurę internetu na olbrzymią skalę. Publikowanie linków może zostać opodatkowane, a zdjęcia i filmy będą poddawane szczegółowej kontroli pod kątem praw autorskich. Nawet memy znalazły się na celowniku. Nowe prawo zostanie poddane głosowaniu w Parlamencie Europejskim pod koniec czerwca.
Nowa dyrektywa wprowadziła panikę wśród internautów. Sytuacja przypomina kontrowersyjne ACTA sprzed kilku lat fot. Łukasz Ogrodowczyk / Agencja Gazeta
Forum Wykop.pl zadrżało w posadach, kiedy jeden z jego użytkowników udostępnił pewien link i ogłosił „zniszczenie Internetu w Europie”. Link prowadzi do artykułu eurodeputowanej Julii Redy z niemieckiej Partii Piratów, która aktywnie walczy z europejską dyrektywą mogącą położyć kres internetowi, jaki znamy.

Już 20 lub 21 czerwca w Parlamencie Europejskim dojdzie do głosowania nad dyrektywą w sprawie praw autorskich na jednolitym rynku cyfrowym. Julia Reda alarmuje, że nowe prawo zmusi internetowe platformy do wprowadzenia cenzury i zniszczy możliwość darmowego dzielenia się linkami z internetu.


„Czyżby możliwy koniec wykopu?” – pisze jeden z użytkowników popularnego serwisu. , „Jak to wjedzie to przecież będzie praktyczny koniec wolnego internetu” – martwi się inny. „Socjalistyczne rządy chcą niszczyć indywidualną wolność?” – pyta kolejny.

Opodatkowanie linków
Najwięcej kontrowersji budzą artykuł 11 i 13. Jak podaje Wirtualna Polska, pierwszy zakazuje bezpłatnego udostępniania skrótów wiadomości i artykułów na portalach społecznościowych jak Facebook czy Twitter, agregatorach linków, np. Google News i Wykop, czy aplikacjach newsowych, takich jak Squid.

Obecnie linkami można się dzielić do woli i nikt nie pobiera za to opłaty. Jednak przez nową dyrektywę ma to ulec zmianie, albowiem udostępnianie materiałów portali informacyjnych ma stać się płatne.

W praktyce oznaczałoby to, że wszystkie wymienione wcześniej strony musiałyby zawierać rozliczne umowy licencyjne, aby ich użytkownicy mogli udostępniać publikowane przez nich informacje. Dodatkowo proponowany jest długi, bo aż 20-letni, okres ochrony treści należących do wydawców.

Według Instytutu Ochrony Praw Konsumentów, skutki będą katastrofalne. – Będzie to miało konsekwencje dla konkurencji, gdyż może faworyzować dużych wydawców, ze szkodą dla małych europejskich przedsiębiorstw – ostrzegają przedstawiciele Instytut.

Podobne prawo wprowadzone kilka lat temu w Hiszpanii doprowadziło firmę NiagaRank do zamknięcia. Tworzyli oni aplikację analizującą serwisy społecznościowe w celu tworzenia list najlepszych newsów na dany temat.

Aby uświadomić skalę problemu, przedstawiciele fundacji Instytutu skierowali pismo do wszystkich polskich instytucji rządowych i parlamentarnych, które uczestniczą w pracach nad reformą dyrektywy. Tłumaczą w nim, dlaczego wejście w życie nowych przepisów będzie krzywdzące.

– Nowe przepisy mogą nawet uniemożliwić udostępnianie hiperłączy, co znacznie ograniczy internautom możliwość udostępniania oryginalnych wiadomości i informacji online – można przeczytać na stronie Instytutu.

To lobbing branży wydawniczej, która szuka sposobu na zrekompensowanie sobie strat wynikających z błyskawicznego rozwoju cyfrowych środków dystrybucji treści (pozostających w znacznej mierze poza jej kontrolą) – pisze w komentarzach pod słynnym postem jeden z użytkowników Wykopu.

Autocenzura publikowanych zdjęć, filmów i muzyki
Artykuł 13 proponuje, by właściciele stron internetowych, na których użytkownicy mogą udostępniać zdjęcia, filmy i muzykę, musieli automatycznie sprawdzać każdy materiał pod kątem naruszania praw autorskich.

Taką praktykę prowadzi już na przykład YouTube, którego algorytmy usuwają filmy, w których bezprawnie wykorzystano materiał należący do kogoś innego.

Julia Reda przytacza liczne przykłady blokowania filmów, które nie naruszały praw autorskich, a i tak zostały uznane za plagiaty. Dobitnym przykładem niesprawiedliwego działania algorytmu było zablokowania tysięcy filmów dokumentujących wojnę w Syrii, które uznano za materiały terrorystyczne.

– Wprowadzenie cenzury, która obserwuje wszystko, co ludzie udostępniają i pozwalanie algorytmowi na ostateczną decyzję w sprawie tego, co możemy, a czego nie możemy powiedzieć online, jest atakiem na nasze podstawowe prawa – ostrzega Julia Reda. Według eurodeputowanej, brak zgody na wykorzystywanie fragmentów lub przerabianie cudzych materiałów, godzi w wolność wypowiedzi.

Pazerność wydawców i sprytne manewry Google
Pomysł dyrektywy nie jest nowy. Podobne prawo wprowadzono już m. in. w Niemczech, Hiszpanii i Francji.

Po wprowadzeniu nowego prawa w Niemczech Google po prostu ograniczyło widoczność treści wydawców, czyli zaprzestało wyświetlania w wynikach fragmentów tekstów znanych stron informacyjnych. W wyniku ograniczeń wprowadzonych przez Google, Axel Springer, jeden z największych niemieckich wydawców, odnotował 40 proc. spadek ruchu na swoich stronach. Ostatecznie Google odniosło spektakularne zwycięstwo, bo wydawca zdecydował się udzielić firmie darmowej licencji na korzystanie z jego treści.

Mimo sprzeciwów i złych doświadczeń z „opodatkowaniem linków” wydawcy nadal wierzą w powodzenie nowej dyrektywy. Klęski, jakie spotkały niemieckich i hiszpańskich wydawców tłumaczą tym, że podatek został wprowadzony na zbyt małą skalę. Jeżeli ma zadziałać, to musi być wprowadzony w całej Unii Europejskiej. Czy zadziała - dowiemy się już 20 lub 21 czerwca, kiedy europejscy parlamentarzyści zdecydują, czy dyrektywa w życie wejdzie, czy nie.

Czy ucierpią na tym zwykli użytkownicy Internetu? Patryk Słowik, dziennikarz Gazety Prawnej, przekonuje, że nie. – Nadal będziecie mogli umieszczać memy z kotami, spokojnie. I linkować do głupich tweetów też – napisał na swoim Twitterze.