Ujawniono gigantyczną stratę GetBack. Nawet audytor nie chciał oceniać jej raportu
Aż 1,3 miliarda złotych netto – taka jest strata netto spółki GetBack, zgodnie z jej oficjalnym raportem. Zobowiązania firmy są jeszcze większe: sięgają 1,7 mld zł. Po wielu tygodniach nerwowego oczekiwania pogrążona w kłopotach firma opublikowała raport, w którym próbuje podsumować swoją sytuację. Znacznie ważniejsze rzeczy znajdziemy jednak poza raportem.
Przekładanie publikacji raportu GetBack zaczęło się już w kwietniu, potem datę odkładano kilkakrotnie – ze względu na coraz większe zamieszanie w spółce i wokół niej. Po raz pierwszy zatem mamy wzgląd w oficjalne wyniki firmy.
Wynika z nich m.in. że na koniec 2017 r. GetBack miał aktywa wartości 2,3 mld złotych (o 44,6 proc. więcej niż rok wcześniej). Szybki przyrost aktywów napędzało „nabywanie portfeli wierzytelności” – w 2017 r. wartość portfeli wzrosła do 1,7 mld zł (71,8 proc. więcej niż rok wcześniej). Przy czym wartość nominalna wierzytelności wzrosła do poziomu 27,8 mld zł (43 proc. więcej niż rok wcześniej).
Ujmując zatem rzecz lapidarnie, potwierdza się teza, że GetBack na potęgę skupował długi, finansując te zakupy pieniędzmi ściąganymi z rynku poprzez narzędzia takie jak feralne obligacje, których nabywcami były tysiące klientów – zarówno indywidualnych, jak i instytucjonalnych.
Najwyraźniej jednak odzyskiwanie wierzytelności niezbyt już spółce wychodziło: przychody spadły o 28,2 proc., do poziomu 60,8 mln zł. Efektem była wspomniana już strata netto 1,3 mld zł.
To najważniejsze elementy firmowego raportu. Ważniejsze wydaje się być to, czego w nim nie ma. Jak się okazuje, z opinii na temat raportu zrezygnował audytor spółki, firma Deloitte.
– Nie byliśmy w stanie uzyskać wystarczających i odpowiednich dowodów badania stanowiących podstawę do wyrażenia opinii z badania. Odstąpienie od wyrażenia opinii jest spójne z dodatkowym sprawozdaniem dla Komitetu Audytu wydanym z dniem niniejszego sprawozdania z badania – napisali audytorzy.
Ich stanowisko zawiera osiem powodów zachowania milczenia: m.in. toczące się postępowanie prokuratury i niemożność sporządzenia wyceny portfeli wierzytelności o wysokim ryzyku braku spłaty.
Już w listopadzie anonimowy sygnalista miała alarmować KNF, GPW, audytorów i służby specjalne o fatalnej sytuacji spółki.•Fot. Bartosz Bobkowski / Agencja Gazeta
Walka o EGB Investments
Nie mniej istotne rzeczy dzieją się też poza spółką – jak twierdzi „Dziennik Gazeta Prawna”, trwają starania o odwrócenie przynajmniej części nietrafionych transakcji GetBack z ubiegłego roku. Chodzi o zakup przez GetBack za kwotę 207,6 mln złotych konkurenta na rynku windykacji, firmy EGB Investments.
Firma ta była wspólnym przedsięwzięciem kilkunastu funduszy inwestycyjnych, które – jak dziś twierdzą – stworzyły doskonałe i stabilne przedsiębiorstwo, tymczasem w dzisiejszej sytuacji potencjał EGB zostanie niemal na pewno zmarnowany.
– EGB sprzedaliśmy w 2017 r. jako nowoczesną, dynamicznie rozpychającą się na rynku firmę, mającą doskonałe perspektywy. Firmę, którą dużym nakładem środków, przy pomocy najlepszych specjalistów, przez dwa lata intensywnie rozwijaliśmy – zapewniał Piotr Osiecki, szef rady nadzorczej Altus TFI, funduszu-współtwórcy EGB, który dziś stara się „odwrócić” tę transakcję.
Nie będzie to proste, bo EGB po przejęciu została w pełni zintegrowana ze strukturą GetBack – nie ma zatem żadnej pewności co do tego, jaka suma mogłaby wrócić do bankruta. Z drugiej jednak strony jest to szansa na odzyskanie przynajmniej części pieniędzy np. przez posiadaczy obligacji GetBack.
Whistleblowing - sygnały od informatorów
Mnożą się też wątki związane z wydarzeniami w miesiącach poprzedzających gwałtowny upadek GetBack. „DGP” twierdzi, że już 30 listopada anonimowy sygnalista poinformował m.in. KNF, giełdę w Warszawie, służby specjalne oraz wszystkie cztery duże firmy audytorskie (w tym Deloitte) o kłopotach GetBack i dwóch innych dużych firm windykacyjnych. Rzecznik KNF podsumował jednak, że „sygnał” w sprawie GetBack był zbyt ogólny.
Co ciekawe, szef KNF Marek Chrzanowski kilka tygodni temu w wywiadzie dla tej samej gazety, narzekał, że w sprawie windykatora zawiedli... sygnaliści.
– Zawiodło coś, w czym pokładaliśmy duże nadzieje, czyli tzw. whistleblowing (termin określający sygnały napływające od informatorów – przyp. red.) – mówił Chrzanowski. – Nie dostaliśmy żadnej informacji, która nakierowałaby nas wcześniej na problemy ze spłatą zobowiązań spółki lub nieprawidłowości w zakresie sprawozdawczości finansowej – kwitował.