Zbulwersowało was krwawe polowanie na wieloryby? Polacy mogliby się wiele od Farerów nauczyć

Adam Sieńko
Bestialstwo", "ciemnogród", "bezsensowne okrucieństwo", "kto to w końcu zatrzyma?" – to tylko niektóre z komentarzy, które pojawiają się pod wypływającymi (nomen omen) co roku informacjami o Grindadrap – tradycyjnym polowaniu na grindwale kultywowanym przez mieszkańców Wysp Owczych. Prawda jest jednak taka, że z różnych form zdobywania mięsa, ta wydaje się całkiem nieszkodliwa. A przynajmniej dużo bardziej humanitarna, niż ta, z którą mamy do czynienia m.in. w Polsce.
Grindadrap - sierpień 2018 facebook.com/Sea Shepherd UK
OK, zgoda, zdjęcia i nagrania pozostawiają po sobie masakryczne wrażenie. Zatoka wypełnia się krwią, ciała martwych grindwali leżą porozrzucane na kamienistym wybrzeżu. To efekt tradycyjnego sposobu polowania, znanego Farerom od czasów wikingów (pierwsze informacje na ten temat pochodzą z połowy XVI wieku).

Odbywające się kilka razy w roku Grindadrap polega na zagonieniu od kilkudziesięciu do kilkuset grindwali do zatoki za pomocą łodzi. Tam czekają na nie Farerzy, którzy przecinają im rdzeń kręgowy, doprowadzając do szybkiej śmierci. Niegdyś wykorzystywali do tego haki i harpuny, zmieniło się to jednak pod naciskiem opinii publicznej.


Warto jednak zrozumieć, że polowanie na grindwale z „bezrozumnym bestialstwem” nie ma nic wspólnego. Pomijając już hopla Farerów na punkcie niezależności (choć formalnie należą do Danii, tłuką nawet własną walutę, notabene… w Kopenhadze), łowy mają dużo głębsze uzasadnienie.

Trudny żywot Farera
Archipelag jest bowiem skrajnie nieprzystosowany do zamieszkania przez ludzi. Gleba nie daje praktycznie plonów, na wyspach, poza wszechobecnymi owcami, nie ma również zwierząt, które nadawałyby się do spożycia. Gros żywności mieszkańcy Wysp Owczych muszą więc importować. Częściowy ratunek stanowi rybołówstwo.

W przekonujący sposób tłumaczył to zresztą Runi Nielsen, miejscowy doradca ds. żywności. – Myślisz o wielorybie, który może ważyć wiele ton i widzisz, że to jedno życie, pod względem ilości jedzenia i wagi, równa się 500 tys. kurczaków. Bierzesz 500 000 istnień albo jedno. Miliony kurcząt, które mają straszne życie i są maltretowane – wyjaśniał.

W podobny sposób argumentuje farerski rząd. – Każdy wieloryb dostarcza społeczności kilkaset kilogramów mięsa i tłuszczu. Mięsa, które w innym wypadku musielibyśmy importować z zagranicy – tłumaczyli politycy w wywiadzie dla Fox News.
Przeciętny grindwal to kilkaset kilogramów mięsafacebook.com/Sea Shepherd UK
Skala polowań także nie robi wrażenia. Farerzy zabijają średnio tysiąc grindwali rocznie. Według danych Faroese Pilot Whalers’ Association, w okolicach Islandii i Wysp Owczych żyje ich ponad 120 tys. Tymczasem wskaźnik reprodukcji to 3 proc. - gatunkowi nic z tego powodu nie grozi.

Co dzieje się dalej z tym mięsem? Tradycja nakazuje, by rozdysponować je między mieszkańców, którzy wcześniej wyrazili na nie zapotrzebowanie. Niewielka część trafia również do restauracji i schodzi na pniu. Przeciętny turysta, jeżeli nie trafi z przyjazdem akurat na moment tuż po Grindadrap, raczej nie ma szans go spróbować. Tym bardziej, że obowiązuje zakaz wysyłania mięsa grindwali za granicę. Mistrzowska redystrybucja.

Mięso w Polsce
Porównajmy to teraz z masową hodowlą kurczaków na kontynencie. Zafoliowane mięso trafia do dyskontów i hipermarketów. Część się rozejdzie, część trafi na śmietnik. Tzw. nowoczesne społeczeństwa marnują w ten sposób niewyobrażalne ilości jedzenia.

Inna sprawa, że mięso drobiowe czy wołowe nie rośnie na drzewach. O tym, w jaki sposób traktowane są zwierzęta, których wnętrzności lądują potem na naszych stołach, powstało w ostatnim czasie multum artykułów. Rażenie prądem, nakłuwanie szpikulcami to dla polskich zwierząt codzienność. Widoku krów albo koni prowadzonych do ubojni (przede wszystkim tego przerażenia w oczach) również nie da się odzobaczyć. Jeżeli coś zasługuje na miano horroru i bestialstwa, to właśnie to.

Zanim zaczniemy krytykować Farerów, skupmy się na własnym podwórku. Populacja grindwali nie jest przetrzebiana, a one same gros dorosłego życia spędzają na wolności. W przeciwieństwie do, dajmy na to, kur czy kurczaków stłoczonych w gigantycznych halach, jak pasażerowie metra w godzinach szczytu. Tak, w Polsce mamy zdecydowanie więcej do zrobienia. Dlaczego więc tak chętnie bijemy się w cudze piersi?