Bez licencji, bez podatków. Nielegalni bukmacherzy śmieją się rządowi w twarz

Konrad Bagiński
W Polsce działa legalnie jedynie 10 firm bukmacherskich. Ale zakłady można zawierać u wielu innych, działających z zagranicy. Są tak bezczelni, że dzwonią do polskich graczy i namawiają ich do zakładania się, udając, że to bezpieczne i legalne.
W Polsce bez problemu działają nielegalne u nas serwisy bukmacherskie. Foto: Henadzi Pechan / 123rf.com
Już od roku każda firma bukmacherska działająca w Polsce musi mieć wymaganą prawem licencję i płacić 12 proc. podatku obrotowego. Te warunki spełniają E-toto, Fortuna, Milenium, STS, Traf, Totolotek, LV Bet, Superbet, Totalbet i forBet.

Na polskim rynku nie mogą więc działać takie podmioty, jak choćby dobrze znany Unibet. Problem w tym, że działają.

Strony bukmacherów działają w Polsce
Ministerstwo Finansów co jakiś czas aktualizuje listę zakazanych stron, które nie mogą być w Polsce dostępne. Ale zanim machina urzędnicza ruszy, zanim rejestr zostanie opublikowany, a dostawcy internetu zablokują witryny, mija sporo czasu.


A wtedy nielegalni bukmacherzy zmieniają adres swojej strony, często dodają do niego cyferkę. I działają dalej. Wiadomo, zanim urzędnicy to odkryją, miną tygodnie lub miesiące. Dzieje się tak, mimo że o tym procederze pisaliśmy już wiele miesięcy temu. Na przykład stronę Unibetu da się znaleźć bez problemu, na dodatek uruchamia się od razu w polskiej wersji językowej.

Jeszcze dalej idą ci, którzy nie wahają się dzwonić do swoich byłych klientów i kusić ich premiami, na dodatek twierdząc, że gra u nich jest legalna. Według relacji Money.pl robi tak chociażby Unibet, który po wprowadzeniu ustawy hazardowej oficjalnie zrezygnował z działalności w Polsce.

Serwis relacjonuje rozmowę między konsultantką firmy a klientem. Twierdziła ona, że grać można, bo przecież inni tak robią, więc wszystko jest w porządku.

Takie praktyki nie tylko uderzają w polski budżet, zębami zgrzytają też legalni bukmacherzy, domagający się od rządu interwencji. Przypominają, że płacą 12 proc. podatku obrotowego, więc z gruntu rzeczy są mniej konkurencyjni od szarej strefy. Oczekują więc ochrony interesów swoich i budżetu.