Zadyszka Biedronki. Potentat na polskim rynku ma powody do narzekania na niedzielny zakaz handlu
Nie, Biedronka nie upada – co więcej, wciąż się rozwija. Ale co to za rozwój? Według ekspertów Haitong Bank przeszło dwukrotnie słabszy niż jeszcze na początku tego roku. Krótko mówiąc, ze względu na zakaz handlu sieć złapała zadyszkę.
Ale w beczce miodu jest też łyżka dziegciu. Wyniki sieci Biedronka są tradycyjnie podawane również z uwzględnieniem wskaźnika LfL – Like for Like. To porównanie bieżącej sprzedaży w sklepach, do wolumenów z zeszłego roku, obejmujące te sklepy, które istniały rok wcześniej. Innymi słowy, pozwala zilustrować, jak rozwijają się istniejące już dłużej niż rok sklepy.
Niedoceniony zakaz
I tu eksperci dostrzegają słaby punkt: w I kw. br. wskaźnik LfL wynosił 4,5 proc., w III kwartale może spaść – zdaniem analityków Haitong Bank – do 1,8 proc. Kluczem do tego spadku będzie z jednej strony nieco niższa inflacja koszyka (a więc niższy wzrost cen produktów, które służą do ustalenia tej wartości), a z drugiej – większy niż zakładano wpływ zakazu handlu w niedziele.
Autorzy tej wyceny otwarcie przyznają, że nie doceniali dotychczas wpływu nowych przepisów, bowiem między marcem a czerwcem niewiele jeszcze wskazywało, że duże sklepy będą tak bardzo stratne. Efekt jest jednak taki, że sprzedaż sieci – mimo jakże dynamicznego rozwoju – wzrośnie o „jedyne” 3,6 proc.
Za tymi przesunięciami być może stoją też zmiany w zachowaniu konsumentów. Dane z rynku sugerują, że w pierwszych miesiącach obowiązywania zakazu handlu Polacy zastosowali się do modelu, w którym całotygodniowe zakupy robi się w sobotę, a nawet w ciągu tygodnia. W lecie jednak najprawdopodobniej ponownie odkryto urok osiedlowych sklepów: tam niedzielna sprzedaż zaczęła w końcu rosnąć, a konsumenci odkrywają w nich alternatywę dla supermarketów i dyskontów.