Widmo paraliżu Polski staje się realne? W budżetówce coraz więcej niezadowolenia
Najpierw byli policjanci, teraz nauczyciele, do nich dochodzą urzędnicy administracji publicznej, a także personel medyczny, naukowcy i pracownicy sądownictwa. Te wszystkie grupy sektora publicznego wykazują niezadowolenie z obecnych warunków zatrudnienia. Zaś ich masowy protest mógłby doprowadzić do paraliżu państwa, ostrzegają eksperci.
Polska koniunktura rośnie, pensje w prywatnych firmach również. Tymczasem w budżetówce od lat zarobki są zamrożone. Brak chętnych kandydatów do urzędowej pracy obciąża obowiązkami zawodowymi obecnych urzędników, co dodatkowo powiększa ich frustrację. Kiedy zaś szala goryczy się przeleje, może doprowadzić do buntu.
Jak przewiduje w rozmowie z mondaynews.pl prof. Grażyna Spytek-Bandurska z Instytutu Polityki Społecznej UW, w najbliższym czasie możemy spodziewać się kolejnych strajków niezadowolonych grup zawodowych, szczególnie tych zbliżonych pod względem warunków zatrudnienia, źródeł i zasad finansowania.
– Płace w sferze budżetowej są nieatrakcyjne, a koszty utrzymania ciągle rosną. Pracownicy to odczuwają, a jednocześnie widzą wzrost wynagrodzeń w przedsiębiorstwach prywatnych. Pensja urzędnika jest niższa niż sprzedawcy, a jeszcze kilka lat temu markety były kojarzone z nieatrakcyjnymi zarobkami – mówi w rozmowie z portalem.
Paraliż państwa
Spytek-Bandurska twierdzi, że największe punkty zapalne są m.in. wśród pracowników sądów, prokuratur oraz personelu medycznego, jednak niezadowolenie odczuwają również inni pracownicy administracji publicznej.
– Trudno wyszczególnić problemy i postulaty konkretnych działów finansowanych z budżetu, ale ci pracownicy mają prawo domagać się podwyżek czy lepszej organizacji pracy. To problem złożony, ponieważ sektor publiczny nie generuje zysków i nie podlega regułom rynkowym. Ale bez tej sfery społeczeństwo nie jest w stanie poprawnie funkcjonować – twierdzi profesor.
Jeśli ci wszyscy pracownicy wylegliby na ulice, mogłoby dość do paraliżu państwa. – Jednoczesny strajk budżetówki osłabiłby poczucie bezpieczeństwa i porządku, spowodowałby zatory w postępowaniach sądowych, brak dostępu do urzędów, szkół, opieki medycznej i wielu innych usług publicznych. Trudno wyliczyć straty finansowe, na pewno byłyby ogromne, podobnie jak społeczne – opowiada Spytek-Bandurska.
Na razie można odetchnąć
Mimo to, jak podsumowuje, na obecną chwilę trudno wyobrazić sobie, by do takich wydarzeń doszło. Rząd prowadzi bowiem działania i negocjacje, które zapewniają bezpieczne funkcjonowanie państwa i zapobieganie potencjalnym problemom.
Jak pisaliśmy ostatnio w INNPoland.pl, Piotr Duda, szef "Solidarności", czuje się oszukany przez PiS. Domaga się, by cała budżetówka zarabiała tyle, co służby mundurowe i grozi, że jeśli nie uda się spełnić jego żądań, możliwe są protesty na ulicach.