Nowe życie starych rzeczy: dlaczego upcyclingu powinniśmy się uczyć od Japończyków?

Marcin Długosz
Przecież to już nic niewarte, nie ma sensu naprawiać — rozejrzyj się dookoła i pomyśl, o ilu rzeczach codziennego użytku jesteś w stanie tak właśnie powiedzieć?
Ze starego coś nowego? To podstawowa zasada upcyclingu. Fot. materiały prasowe
A teraz inny rodzaj ćwiczenia mentalnego: postaraj się odnaleźć w pamięci moment, kiedy ostatni raz cerowałeś skarpetkę. Nie jesteś do końca pewien, jaka jest różnica pomiędzy cerowaniem i łataniem? To może coś łatwiejszego: przyklejenie odłamanego uszka do kubka. Kiedy ostatni raz nakładałeś ostrożnie warstewkę kleju i, dociskając brakujący element, czekałeś aż spoiwo „chwyci”?

Być może właśnie otwierasz szeroko oczy ze zdziwienia i masz ochotę zapytać, komu przy zdrowych zmysłach chciałoby się naprawiać kubek, który w popularnej wnętrzarskiej sieciówce można kupić mniej więcej za tyle samo, co tubkę kleju… Jeśli tak, to prawdopodobnie nie jesteś na bieżąco ze statystykami dotyczącymi globalnej produkcji odpadów. Jak podał GUS, w 2016 roku ilość odpadów komunalnych, jaką produkuje rocznie każdy Polak, sięga 283 kg.

Tu można nieco się zaperzyć i zapytać, a co z recyklingiem? Przecież każdy z nas, niezależnie od tego, czy dobro planety leży mu na sercu, czy też nie, musi dzisiaj przestrzegać obowiązku sortowania odpadów.

I choć odpowiedź na pytanie, ile tak naprawdę udaje się odzyskać, nie jest całkowicie rozczarowująca, to nie napawa jednocześnie gigantycznym optymizmem. Zgodnie z narzuconymi odgórnie normami gminy muszą odzyskać co najmniej 20 proc. odpadów komunalnych i większość z nich wywiązuje się z tego obowiązku.

Z drugiej strony, zgodnie z rozporządzeniem Komisji Europejskiej, do roku 2020 powinniśmy ten odsetek zwiększyć do 50 proc. To, czy taka sztuka uda się polskim gminom, nie jest wcale takie pewne.

Recykling nie jest na szczęście jedynym sposobem, w jaki możemy odciążyć środowisko naturalne i przyczynić się do zmniejszenia poziomu zaśmiecenia planety. Wystarczy odrobina kreatywności, która zaczyna się na poziomie językowym: przedimek „re” wymieniamy na „up” i już nie musimy oddawać przedmiotów do przetworzenia. Możemy je przetwarzać samodzielnie!

Upcycling to bowiem nic innego jak naprawianie i dawanie „drugiego życia” starym rzeczom, meblom, akcesoriom czy nawet odpadkom, takim jak butelki czy puszki. Paradoksalnie to „drugie życie” sprawia, że wartość przedmiotów często idzie w górę.

Nawet jeśli wydaje się wam, że kiedy rozdawali zdolności manualne, akurat staliście w kolejkach po mądrość i urodę, to spróbujcie się przełamać i przekonać do upcyklingu choćby w jego minimalnym wymiarze, co na dobrą sprawę wcale nie musi być trudne.
Fot. materiały prasowe
Źródłem inspiracji mogą być już istniejące dobre praktyki — na przykład te stosowane w Japonii.

Upcyclingowa mądrość rodem z Japonii
Aby zrozumieć ideę upcyklingu należy przyswoić sobie kilka tajemniczo brzmiących zwrotów. Pierwszym z nich jest „mottainai”, co w wolnym tłumaczeniu oznacza „nie marnuj”. To nazwa japońskiej filozofii, zgodnie z którą marnowanie jakichkolwiek rzeczy czy środków powinno wyzwalać w nas wewnętrzny smutek.

Najprostszym sposobem, aby uniknąć tego specyficznego rodzaju marazmu, jest używanie rzeczy tak, aby służyły nam jak najdłużej. Zgodnie z filozofią shinto, którą wyznaje wielu Japończyków, przedmioty posiadają specyficzny rodzaj „duszy”, więc z założenia należy im się podobny, co istotom ożywionym, szacunek.

Pokłosiem tego rodzaju podejścia do życia jest obecność w japońskiej kulturze sztuki „kintsugi”, która polega na artystycznym „reperowaniu” potłuczonej porcelany. Przestrzenie, w których ubytek szkliwa jest znaczący, można uzupełnić ozdobną laką, a widoczne w wyniku klejenia pęknięcia — potraktować jak nadające charakteru „zmarszczki” czy artystyczne sygnatury stanowiące o unikalności danego naczynia.
Fot. materiały prasowe
Warto również wspomnieć, że naprawiane zgodnie z prawidłami sztuki „kintsugi” miseczki, talerzyki czy czarki znakomicie wpisują się w kolejny trend rodem z kraju kwitnącej wiśni, tym razem wnętrzarski: „wabisabi”.

Powiązana z tak zwaną „estetyką zen” „wabisabi” to sztuka porządkowania otaczającej nas przestrzeni zgodnie z zasadami powściągliwości, prostoty i wyciszenia. Wnętrza w stylu „wabisabi” są surowe, emanujące swego rodzaju nostalgią, a przez to wypełnione przedmiotami oszczędnymi w formie i niedoskonałymi — czyli dokładnie takimi, jakie często powstają w wyniku upcyklingu.

Pomysłowy Dobromir — musisz go w sobie znaleźć
Nadając przedmiotom „drugie życie” czy reperując te, które jeszcze kiedyś lekką ręką wyrzucilibyśmy do kosza i zastąpili nowymi, warto mieć z tyłu głowy estetykę „wabisabi”: przedmiot nie musi być idealny — ważne, żeby miał w sobie „to coś”, czego nabywa się tylko i wyłącznie z upływem lat.

Wykręt w postaci braku akcesoriów do majsterkowania, którym mogą chcieć się posłużyć niektórzy, co bardziej rozpieszczeni ogromną dostępnością dóbr wszelakich, tutaj nie zadziała. W dzisiejszych czasach naprawianie przedmiotów może być równie łatwe, jak ich kupowanie.

Przykład? Zostańmy przy klejeniu porcelanowego ucha do filiżanki — czynności o tyle prostej, co wymagającej sporej uważności. Szybkoschnące kleje w nieporęcznych, maleńkich tubkach lubią przecież rozlewać się w różnych, mało przewidywalnych kierunkach. A świadomość, że ma się tylko kilka sekund na ewentualne poprawki czy otarcie nadmiaru substancji, specjalnie do majsterkowania nie zachęca. Albo raczej nie zachęcała, bo tego typu problemy to dzisiaj już tylko kiepska wymówka.

Dowodem może być ewolucja jednego z najpopularniejszych klejów do drobnych napraw na polskim rynku — Super Glue. Nazwę kojarzymy niemal wszyscy, ale to, że zamiast w zwykłej tubce, można go dzisiaj kupić w formie poręcznego „pisaka”, już niekoniecznie zarejestrowaliśmy.
Fot. materiały prasowe
Super Glue Perfect Pen ma właśnie taką formę. Dzięki temu nie jest tylko i wyłącznie opakowaniem, ale i precyzyjnym aplikatorem, którym z łatwością posłużą się także ci, którzy twierdzą, że do majsterkowania mają dwie lewe ręce.

Kiedy już przełamiemy pierwsze lody związane ze strachem przed samodzielnymi naprawami, możemy sięgnąć po produkty z serii Super Glue Liquid, czyli kleje w opakowaniach z różnorodnymi końcówkami, na przykład pędzelkiem, czy wydłużoną, cienką „szyjką”.
Fot. materiały prasowe
W miarę, jak wasze nastawienie pod tytułem: „Zepsuło się — kupię nowe”, zacznie się zmieniać na: „Zepsuło się — trzeba naprawić”, z pewnością pojawi się również potrzeba zastosowania innych rodzajów spoiwa, niż tylko Super Glue.

O ile bowiem sytuacja z naprawianiem połamanych czy potłuczonych rzeczy, gdy posiadamy ich wszystkie części, sprowadza się do zabawy w puzzle, to kiedy jeden lub kilka elementów tej układanki zgubimy, sprawy zaczynają się komplikować.

Dla kreatywnego majsterkowicza nie powinno być jednak sytuacji bez wyjścia. Nie ma ich na szczęście również dla producentów klejów, którzy stworzyli Kintsuglue, czyli swego rodzaju glinę, z której można ulepić brakujący element, a następnie doczepić do reszty konstrukcji.

Kintsuglue można formować w dowolne kształty — masa jest na tyle elastyczna, że z powodzeniem posłuży jako rączka od wiadra, haczyk, główka joysticka na padzie konsoli do gier czy wspomniany zagubiony kawałek obudowy telefonu. Na uformowanie odpowiedniego kształtu i wklejenie go we właściwe miejsce macie 30 minut. Po tym czasie masa zaczyna twardnieć.
Fot. materiały prasowe
Klejenie potłuczonych przedmiotów, czy odnajdywanie kolejnych zastosowań dla „gliny” Kintsuglue, to dobre ćwiczenie na początek. Jeśli jednak zamierzamy rzeczywiście żyć zgodnie z zasadą mottainai, musimy opanować jeszcze kilka innych umiejętności, na przykład podstawowe ruchy szydełkiem, drutami czy choćby igłą i nitką. Na podorędziu początkującego adepta sztuki upcyklingu w duchu „do it yourself” powinny również znaleźć się ostre nożyczki, nie zaszkodzi posiadanie młotka i gwoździ.
Fot. materiały prasowe
Z drugiej strony, zmiana „czegoś starego” w „coś nowego” to tak naprawdę kwestia dobrego pomysłu, albo atrakcyjnej inspiracji, których Internet jest dzisiaj pełen. W sieci funkcjonuje również sporo osób, które bardzo chętnie dzielą się swoim doświadczeniem w dziedzinie prac ręcznych.

W razie braku pomysłu na przeróbkę starej rzeczy wystarczy więc wpisać w przeglądarkę odpowiednie hasło, dać się zainspirować najnowszymi trendami i uświadomić sobie, że uzyskanie efektu „wow” bywa zaskakująco proste, czego dowodem jest chociażby niezwykła kariera, jaką w branży wnętrzarskiej zrobiła… paleta dostawcza. Niepozorne, często dość niedbale zbite deski służą dzisiaj jako stoły, podstawy łóżek czy siedziska.

Jeśli nie macie wśród znajomych żadnego dostawcy, mającego palety na zbyciu, możecie poszukać innych pseudomeblarskich materiałów. W charakterze podstawy siedziska czy podnóżka sprawdzą się… wytłoczki do jajek, czego dowodzą twórcy bloga 5 Minutes Crafts. Charakter mieszkania można również zmienić diametralnie, stosując odpowiednie oświetlenie, a niekoniecznie wydając fortunę na dizajnerską lampę. Wrażenie przytulności i ciepła można uzyskać oplatając choinkowymi lampkami meble albo po prostu kładąc je na półce pomiędzy książkami.

Bardziej nastrojowe, naturalne światło świec również można wyeksponować w nietuzinkowy sposób. W charakterze świeczników, do których włożymy pachnące podgrzewacze, doskonale sprawdzą się małe słoiczki — te po dżemach czy mlecznych deserach, które w genialny sposób mogą zastąpić akcesoria dostępne w salonach wnętrzarskich.

Powyższe przykłady warto mieć z tyłu głowy podczas zakupów — nie tylko tych „dla domu”. Radość związana z zakupem nowych rzeczy jest dość krótkotrwała, zwłaszcza gdy uzmysłowimy sobie, że dokładnie ten sam efekt możemy uzyskać samodzielnie, za ułamek ceny, nie dorzucając jednocześnie kolejnej cegiełki do degradacji środowiska.

Artykuł powstał we współpracy z firmą Henkel Polska.