Kuzynka premiera prezesem państwowej spółki. Rząd blokował wiatraki na ziemi, ale chce ich na morzu
PiS do tej pory stawiał na węgiel. Dzięki jego polityce, mogliśmy być świadkami bankructw kilku ferm wiatrowych. Teraz jednak PGE chce budować fermy wiatrowe na Bałtyku. Prezesem spółki celowej, która ma to zrobić została kuzynka premiera, Mateusza Morawieckiego.
PGE Baltica do 2030 r. chce wybudować na morzu farmy wiatrowe o łącznej mocy 2,5 GW w polskiej części Bałtyku. Ma to kosztować kilkanaście miliardów złotych. Eksperci, cytowani przez money.pl mówią, że łączny koszt inwestycji może sięgnąć nawet 30 mld zł.
Wiatraki mają zacząć działać już w 2025 roku.Będą stać w odległości ok 25 km od brzegu. Płynący z nich prąd będzie mógł zasilić nawet 4 miliony gospodarstw domowych.
Kilka lat temu była fanką węgla
Morawiecka nie dała się do tej pory poznać jako entuzjastka energii wiatrowej. Jej zdaniem chodziło wówczas o koszty tej technologii. Na początku 2015 roku była także przeciwna, by Polacy produkowali prąd w przydomowych elektrowniach.
Podczas gdy w innych krajach ciągle dopracowuje się technologie, by były coraz tańsze i bardziej wydajne, w Polsce za kilkanaście lat ma nie być ani jednego wiatraka na stałym lądzie. Minister Krzysztof Tchórzewski nawet nie kryje, że za tą strategią nie stoją żadne racjonalne przesłanki, bo projekt jest motywowany politycznie.
Przepchnięta w ekspresowym tempie przez parlament w 2016 roku ustawa o OZE sprawiła, że wiatraki na lądzie stały się praktycznie nieopłacalne. Radykalnie została wówczas obniżona opłata zastępcza, którą miały płacić elektrownie,które nie kupowały jej ze źródeł odnawialnych. Co więcej, przez jakiś czas obowiązywały przepisy, które zwiększyły podatki z tytułu posiadania nieruchomości.
W efekcie tych zmian wiele farm upadło, bo produkcja prądu z wiatru stała się nieopłacalna – wręcz trzeba było do niej dopłacać.