PiS obiecał "wyłączenie" ACTA 2. Sprawdzamy, czy w ogóle będzie miał pole manewru
- Będziemy tak implementować ACTA 2, żeby zachować wolność w internecie - grzmiał w sobotę Jarosław Kaczyński. Zdaniem eksperta od unijnego prawa, to wcale nie musi być takie proste.
Pierwszym, ale za to mało realnym, jest po prostu niewprowadzenie przepisów do polskiego prawa. Tego typu działanie jest nie tylko niezgodne z unijnym prawem, ale może skończyć się ukaraniem państwa członkowskiego, na przykład finansowo.
Drugi zakłada, że polski parlament przyjmie, że przepisy podobne do zapisów dyrektywy w polskim prawie już są i w związku z tym niczego nie trzeba zmieniać. Ten scenariusz jest również mało prawdopodobny, dlatego że nie jest to zgodne z prawdą.
Nie da się wprowadzić dyrektywy w połowie
Dyrektywy nie da się ponadto zaimplementować wybiórczo - to znaczy przyjąć części przepisów, a część odpuścić.
Najbardziej prawdopodobnym, scenariuszem jest zatem przeciąganie wprowadzenia nowych przepisów w życie. Możliwe też jest celowe wdrożenie dyrektywy niezgodnie z tym, co zostało w niej zapisane. Wtedy Komisja Europejska rozpocznie negocjacje z Polską, co może pozwolić na wypracowanie rozwiązanie, które bardziej będzie nam odpowiadać.
To może potrwać kilka nawet lat. Dodając do tego czas, który dostaliśmy na wdrożenie nowych przepisów, czyli dwa lata wychodzi na to, że problemami z ACTA 2 może się zająć przyszły rząd.
Prawo będzie celowo niejasne?
Jeszcze inną opcją jest wprowadzenie do naszego prawa takich rozwiązań, by były one celowo niejasne. Dzięki temu wątpliwości rozstrzygną polskie sądy, które mogą wydawać wyroki łagodniejsze niż mogłoby to wynikać z samych unijnych przepisów.
Projekt zmian w prawie autorskim, popularnie nazywany ACTA 2 został w zeszłym tygodniu przegłosowany przez Parlament Europejski.
Przepisom wówczas sprzeciwiali się rozmaici gracze: od właścicieli dużych platform, takich jak Google czy Facebook, przez portale internetowe, które mogłyby stracić na nowych przepisach, po internautów, którzy mogliby się obawiać znacznie skrupulatniejszego monitorowania ich poczynań w sieci, a także musieliby w znacznej mierze pożegnać się z popularnymi memami.
Przepisy podzieliły internetowe serwisy. Część z nich, takie jak np. cda.pl zdecydowały się wyłączyć swoje usługi w ramach protestu. Inne, między innymi polskie gazety codzienne namawiały do głosowania za.