Przez lata walczył ze skarbówką, dziś musi płacić "haracze" urzędnikom

Arkadiusz Przybysz
Roman Kluska, znany jako założyciel Optimusa chciał znaleźć swoje miejsce w życiu hodując owce i sprzedając sery. Jednak znaczną część czasu musi poświęcać na użeranie się z biurokratycznymi procedurami, które jego zdaniem i tak nie mają większego sensu.
Roman Kluska został powołany przez Prezydenta do Narodowej Rady Rozwoju Adam Stępień / Agencja Gazeta
Roman Kluska, były szef Optimusa, mimo upływu lat pozostaje symbolem nierównej walki przedsiębiorcy z urzędnikiem. W lipcu 2002 r. Kluska został aresztowany pod zarzutem wyłudzenia przez Optimus 30 mln zł z tytułu podatku VAT. Dwa lata później NSA oddalił te zarzuty.

Jak się okazuje, po wyjściu na wolność, przedsiębiorca zdecydował się założyć owczarnię i produkować sery. Owce hodowane są bez kontaktu z antybiotykami czy paszami GMO. To winduje ceny serów - za kilogram zapłacić trzeba ok. 180 złotych.

Jednak sprzedaż mógł on rozpocząć dopiero po kilku latach. Nie przez brak klientów, a przez procedury, które musiał przejść. Biznesmen żali się w rozmowie z "Gazetą Wyborczą", że jego niewielkie przedsiębiorstwo musiało spełnić takie same warunki jak duża mleczarnia.


Miliony złotych na dostosowanie się przepisów
Między innymi musiał postawić osobne magazyny na opakowania, osobne na ser, czy też wdrożyć system HACCAP (zapewniający bezpieczeństwo żywności). Jego zdaniem wydał na to dziesiątki milionów złotych i stracił na to kilka lat.

Na tym problemy się jednak nie skończyły. Kluska skarży się na przykład, że oprócz trzech pracowników zajmujących się produkcją, musi zatrudniać dwie dodatkowe osoby do obsługi biurokratycznej.

Tworzą one m.in. dwudziestostronicowe raporty na temat wykorzystania opakowań czy sześciostronicowy raport za każdym razem, kiedy w jego hodowli padnie owca. Oprócz tego jego pracownicy wypełniają raporty statystyczne dla GUS - tutaj przedsiębiorcy są losowani do podawania danych, jednak zdaniem Kluski jego firma jest losowana często.

Za co sanepid wystawi mandat?
Problemem są także kontakty z sanepidem. Mandaty nadawane przez instytucje mają mieć niewielki związek z tym, co dzieje się w zakładzie - np. mandat za to, że przy zbiorniku z serwatką nie napisano „Nie do spożycia”.

To nie wszystko - przedsiębiorca skarży się na "haracze", płacone instytucjom. Na przykład Urzędowi Dozoru Technicznego, który regularnie musi nadzorować np. zbiorniki na wodę. I za każdą taką kontrolę trzeba zapłacić. I pomimo faktu, że angażuje się on we współpracę z politykami, na razie nie widać światełka w tunelu.

Przykładem niech będą koszty, które Kluska wspominał kilka lat temu. Trzymiesięczne jagnię jest warte około dwustu złotych. Ale zanim trafi ono do klienta, hodowca musi uiścić opłaty – kolczyk (kilka złotych), badanie weterynaryjne (średnio 50 zł), dowóz specjalistycznym transportem do ubojni (powiedzmy, 50 zł), ubój – (30 zł, własnoręczny ubój jest dopuszczalny wyłącznie na własny użytek), odwiezienie mięsa w aucie-chłodni (powiedzmy, 50 zł).