Będzie podwyżka akcyzy na alkohol i papierosy. Rząd ostrzy zęby na miliardy, ale czy się nie przeliczy?
Od stycznia wzrosną ceny wódki, wina i piwa oraz wyrobów tytoniowych. Rząd zapowiedział bowiem podniesienie akcyzy na alkohol i papierosy o 3 proc. Cel jest jeden: wyciągnięcie z naszych portfeli 1,1 mld złotych rocznie. Ale to może się nie udać.
Każdego ranka w Polsce sklepy sprzedają aż milion małpek – najmniejszych butelek mocnych alkoholi. W ciągu całego dnia w Polsce schodzą 3 miliony małpek. Na dodatek politycy potrafią spierać się o to, kto 30 lat temu pił z kim wódkę, a kto udawał.
Rada Ministrów też chce coś uszczknąć
Rząd to widzi, poza tym ma spore wydatki, postanowił więc sięgnąć po łatwe pieniądze. Jak wynika z danych firmy Nielsen, Polacy w 2018 roku wydali na alkohol ponad 34,2 mld zł. Z tego prawie 17 mld zł na piwo i 11,4 mld zł na wódkę. Producenci mocnych alkoholi wzbogacili budżet o 7,7 mld złotych, browarnicy – o 3,5 miliarda.
Historia pokazuje jednak, że wpływy do budżetu po podniesieniu akcyzy wcale nie muszą wzrosnąć – ba, zdarzało się, że spadały. Na przykład w 2010 roku obniżka akcyzy na alkohol spowodowała wzrost kwoty wpłacanej do budżetu tytułem akcyzy. Z kolei podwyżka pod koniec roku 2013 przyniosła efekt w postaci spadku wpływów do budżetu.
Nie oznacza to, że spada przy tym spożycie – Polacy przerzucają się wtedy na alkohol i papierosy bez znaczków akcyzy, rośnie szara strefa i przemyt. Jeśli koszt butelki wódki zza wschodniej granicy jest niewiele niższy, niż legalnie wyprodukowanej w Polsce, przemyt sam zanika.
Obecnie, po zapowiedzi podwyżki akcyzy, producenci wódki spierają się na argumenty z producentami piwa. Ci pierwsi twierdzą, że płacą wyższą akcyzę i jest to niesprawiedliwe, pisze Gazeta Wyborcza.
Browarnicy odpowiadają, że koszt wyprodukowania alkoholu w piwie jest wyższy, niż destylowanie go z ziemniaków czy zbóż i fakt, że piwo ma niższą akcyzę w przeliczeniu na zawartość alkoholu jest słuszny.