To nie jest normalne. Doprowadził firmę nad przepaść, dostanie 1,7 mld dol. za ustąpienie

Krzysztof Majdan
Chciałoby się rzec, że tak to można przegrywać. Najpierw oczarować inwestorów, potem doprowadzić firmę na skraj przepaści, zainkasować od nowego inwestora 1,7 mld dol. za ustąpienie z fotela prezesa, gdy losy zwolnień grupowych jego pracowników wciąż się ważą. Poznajcie Adama Neumanna.
Adam Neumann, założyciel WeWork. Po finansowym skandalu, ustąpi z fotela prezesa, w zamian zgarnie 1,7 mld dol. Fot. Techcrunch / Flickr.com / CC BY 2.0
Ta historia ma tyle zwrotów, że nie wiadomo, od czego zacząć. Przybliżmy postać Adama Neumanna, twórcy startupu WeWork. Czym jest? To firma, która zajmuje się elastycznym wynajmem i aranżacją przestrzeni biurowych, dla firm i innych startupów, zgodnie z ideą co-workingu. Działa w kilkudziesięciu krajach świata, także w Polsce. To jeden z ukochanych jednorożców globalnej branży startupowej.

Czaruś
Trzeba oddać, że Adam Neumann jest charyzmatycznym facetem. Długowłosy, wysportowany, pewny siebie. A myślał z rozmachem, takim, że Ray Kurzweil mógłby być trochę zazdrosny. Nie sposób teraz stwierdzić, na ile to gadanie Neumanna dla budowania własnego wizerunku, a na ile rzeczywisty rozmach, ale miał takie aspiracje, jak życie wieczne, ekspansja WeWork na Marsa, bycie premierem Izraela, z którego pochodzi czy "prezydentem świata". Potrafił czarować i oczarował inwestorów. Zapewniał, że technologią zrewolucjonizuje ogromny, lecz skostniały rynek wynajmu przestrzeni biurowych, że nic już w tej branży nie będzie takie samo.


Na tym etapie to się spinało. WeWork odkrył niszę - elastyczne zasady przy wynajmie przestrzeni biurowych, bez długoterminowych umów, bez konieczności przemeblowywania czy aranżacji - biura WeWork są nowoczesne, kolorowe, jak z amerykańskiej, korporacyjnej bajki. WeWork sam podpisuje dłuższe umowy najmu, a potem żongluje powierzchniami wedle potrzeby - można wynająć biuro na miesiąc, można na dzień.

W czasach hossy startupowej, gdy powstaje ich tak wiele, i jednocześnie tak wiele nie ma pieniędzy, a chce pracować gdzieś indziej niż w kawiarni, to był strzał w dziesiątkę.

WeWork powstał w 2010 r. i przez ten czas firma pięła się nieprzerwanie w górę, dostosowując do współczesnych czasów tak uwielbiany przez Amerykanów sen od pucybuta do milionera.

WeWork miał zasadniczo trzy gałęzie dochodu, nie licząc zastrzyków od inwestorów. Zarabiał na samym najmie, przy okazji okazało się, że to świetne miejsce do spotkań i imprez powiązanych ze startupami, na zaszytych w nim usługach dodatkowych (np. dostęp do wewnętrznego inkubatora) wreszcie - na bazach danych związanych z zagospodarowywaniem i aranżacją przestrzeni biurowych.

Wycena z kosmosu
Firma przyjmowała kolejne, ogromne transze od inwestorów i rozszerzała działalność. We wrześniu miała wejść na giełdę. Jej wycena była absurdalna, zbyt absurdalna, nawet na aktualne standardy, bowiem wyniosła 47 mld dol.

A żeby wejść na giełdę, trzeba pozwolić się prześwietlić. Z dokumentów finansowych wyłonił się znajomy obraz. Przychody rosną ładnie z roku na rok, zysków brak. I w tym nie ma jeszcze nic sensacyjnego, ciągnął tak przez długie lata Amazon, Twitter bodajże do dziś nie wyszedł ponad kreskę. Ale w WeWork te kwoty zaczęły uciekać poza skalę. W 2017 r. strata netto (!) przewyższyła przychód - ten wyniósł 886 mln dol., zaś strata netto - 931 mln dol. W 2018 r. WeWork był ponad 1,5 mld dol. pod kreską. Doprowadziła do tego seria nietrafionych decyzji na przestrzeni lat.

Wielka odprawa za odejście - czy to normalne?
I teraz robi się jeszcze ciekawiej. SoftBank, japoński gigant telekomunikacyjny, jeden z pierwszych inwestorów WeWork, do tej pory wpompował w niego 10 mld dol. Postanowił dołożyć do tego kolejne 9,5 mld dol., przejmując 80 proc. udziałów, spłacając zadłużenie i zostawiając coś na działalność operacyjną. Wycena WeWork zjechała do ok. 8 mld dol.

I tak bardzo chce się pozbyć Neumanna z funkcji frontmana i prezesa, że łącznie na jego odprawy przeznaczy 1,7 mld dol. To nienormalne. A dlaczego możliwe?

Bo Neumann może i doprowadził biznes nad przepaść, ale nie jest głupi, jest sprytny. Jak w wielu startupach, zapewnił sobie większościowy pakiet akcji z większą siłą głosu. Był, trochę jak Zuckerberg w Facebooku - niezatapialny, co by się miało nie stać. Przy przymiarkach do wejścia na giełdę wyszły kolejne absurdy. Np. ze złożonych dokumentów wynikało, że żona Neumanna, też w strukturach firmy, miałaby w przypadku jego nagłej śmierci być odpowiedzialna za wyznaczenie następcy. "Gra o Tron" prosi się o kolejny sezon.

Skąd tak suta "odprawa"? Miliard dol. to koszt odkupu jego akcji, choć ich realna wartość jest w tej chwili nieznana, to po prostu efekt wzajemnych ustaleń i negocjacji. Kolejne pół miliarda to linia kredytowa, jaką udostępnia mu SoftBank, by spłacić część zadłużenia w JP Morgan. Wreszcie, 185 mln dol. to kwota za konsultacje. Tak, dobrze czytacie. Konsultacje.

- Zasadniczo to on powiedział 'oto, czego chcę, by odejść', a SoftBank znajduje różne sposoby, by jakoś zaksięgować te wydatki - mówił serwisowi recode Nell Minow, wiceprezes firmy konsultingowej ValueEdge Advisors.

Niejasny jest los pracowników. Mówi się o zwolnieniach grupowych, które miałyby objąć ok. 4 tys. pracowników i - według nieoficjalnych informacji, jedne, co powstrzymuje SoftBank przed rozpoczęciem tej procedury, jest wysokość odpraw.

PS.

Adam Neumann ustępuje ze stanowiska prezesa, ale pozostanie przy zarządzie WeWork jako obserwator - bez prawa głosu.