Polacy masowo donoszą na sąsiadów, pracowników. Telefony w sanepidach nie milkną

Marcin Długosz
Sąsiad na sąsiada, współpracownik na współpracownika, pracodawca na pracownika. Sanepidy nie wiedzą, co z tym robić.
Polacy masowo dzwonią do sanepidów, zgłaszając sąsiadów czy współpracowników, którzy ich zdaniem nie stosują się do zaleceń GIS. Fot. Grzegorz Skowronek / Agencja Gazeta
- Sąsiad kaszle, a wrócił z Włoch, co mam robić. Jak nakłonić znajomego, kolegę z pracy, żeby się zbadał - cytuje przykładowe, i to lżejsze, zgłoszenia, Anna Obuchowska z pomorskiego Sanepidu w rozmowie z forsal.pl. Tak jest w wielu województwach. Sąsiedzi na sąsiadów, pracownicy na współpracowników, pracodawcy pytają, co zrobić z pracownikiem.

Czy donieść na sąsiada, bo kaszle?

Medal ma dwie strony. Z jednej strony każdy zna jakąś nieodpowiedzialną osobę, która nie przejmuje się GIS-em. Z drugiej - łatwo jednak popaść w panikę i przesadę. Ktoś może kaszlać, bo jest palaczem lub się przeziębił, kogoś boli głowa od zatok, bo co roku na zatoki choruje. Nie pomaga moment w roku, gdy naród chce się pozbyć zimowych płaszczy i czapek, ale temperatury jeszcze do tego nie zachęcają.


Jak czytamy w forsal.pl, nie ma podstawy prawnej, by pobrać od zgłaszającego dane osoby rzekomo zakażonej koronawirusem bez potwierdzonego nadzoru epidemiologicznego, choć Sanepidy skrupulatnie analizują przypadki.

Jak pisał siostrzany natemat.pl, rozprzestrzenianie się koronawirusa to już pandemia według wykładni WHO. W środę rząd poinformował o nakazie zamknięcia szkół i placówek oświatowych (od poniedziałku) i instytucji kultury, jak kina.

Po tej informacji rozpoczął się szturm na sklepowe półki. Jednak minister Emilewicz studziła nastroje zapewniając, że Polsce zapasów nie zabraknie i nie ma sensu przesadzać w zakupach. Zdementowała też plotki, jakoby spożywcze sklepy wielkopowierzchniowe miały zostać zamknięte.