Deficyt budżetowy rośnie jak na drożdżach. Ale rząd kreatywnie chowa go po bankach
Rosną obawy, że druga fala pandemii skłoni rząd do przywrócenia obostrzeń w życiu społecznym, a nawet całkowitego zamrożenia gospodarki. Pytanie, czy finanse publiczne stać na drugi lockdown i skąd brać pieniądze?
Tymczasem z prognoz Komisji Europejskiej wynika, że w tym roku nasz dług publiczny urośnie o 12,5 pkt proc. i na koniec 2020 r. ma sięgnąć 58,5 proc. PKB.
Oznacza to, że przekroczy 55 proc. próg ostrożnościowy zapisany w ustawie o finansach publicznych i znajdzie się blisko nieprzekraczalnego 60-proc. limitu dla długu zapisanego w konstytucji.
Poszliśmy bardzo daleko
– Rzeczywiście, jeśli chodzi o wsparcie gospodarki, poszliśmy bardzo daleko – mówi "Rz" Rafał Bencki, główny ekonomista ING Banku Śląskiego.Jego zdaniem rząd tak przemyślnie przygotował programy pomocowe, by omijać limity zadłużenia wynikające z polskich przepisów, a ok. 2/3 potrzeb pożyczkowych państwa zostanie zrealizowanych poza budżetem państwa, czyli poprzez emisję obligacji przez BGK i Polski Fundusz Rozwoju, co nie jest zaliczane do długu wedle polskiej definicji.
W efekcie, jak prognozuje Ministerstwo Finansów, zadłużenie państwa według polskiej definicji nie przekroczy nawet 50 proc.
Deficyt jest znacznie większy
Niedawno podawaliśmy także w INNPoland.pl to, że prawdziwy deficyt budżetowy jest znacznie większy, a państwowy bank go ukrywa, płacąc rządowe rachunki za pandemię.Specjalny fundusz w Banku Gospodarstwa Krajowego o nazwie „Fundusz Przeciwdziałania COVID-19” pokrył już niemal 21 mld złotych wydatków na walkę z koronawirusem.
W teorii pieniądze z funduszu mają być przeznaczone na inwestycje, które rozruszają gospodarkę po koronawirusowym kryzysie. Ale dotychczas służą głównie regulowaniu bieżących kosztów, co jest dość niebezpieczną grą z rosnącym i chowanym po różnych instytucjach długiem.