Restauracje padną zanim odczują pomoc. Prezes Sfinksa: Rząd nadal niewiele wie o gastronomii

Krzysztof Sobiepan
Sytuacja branży gastronomicznej staje się coraz bardziej dramatyczna, po tym jak restauracje zamknięto do odwołania. Rząd zapowiedział pomoc, ale wiele firm może ją odczuć dopiero w grudniu. Część z nich może upaść. O sposoby na ratowanie polskich restauratorów zapytaliśmy prezesa Sfinksa Sylwestra Cacka.
Sylwester Cacek wskazuje, jak jeszcze można pomóc zamkniętej gastronomii. Fot. Radosław Jóźwiak / Agencja Gazeta
Przedsiębiorstwo Sfinks zarządza w sumie 145 lokalami gastronomicznymi: restauracjami Sphinx, Chłopskie Jadło, Wook, pubami Piwiarnia Warki, a także lokalami Meta Seta Galareta czy Meta Disco. Spółka także przechodzi obecnie ciężkie chwile, związane m.in. z toczącym się procesem uproszczonej restrukturyzacji.

Do niedawna Sfinks zarządzał także lokalami Fabryka Pizzy, jednak od 1 listopada pieczę nad wszystkimi placówkami tej marki objęła Fabryka Pizzy sp. z o.o.

Jak przyjął Pan decyzję o przedłużeniu rządowego zamknięcia gastronomii "do odwołania"?


Sylwester Cacek: Biorąc pod uwagę rosnącą liczbę zakażeń nie spodziewaliśmy się innej decyzji. Listopad i grudzień to okres świąt i okazji do różnych spotkań, więc tym bardziej było mało realne, żeby władze zniosły ograniczenia właśnie teraz.

Jednak i tak jest to kolejny cios.

Przedłużenie lockdownu nie jest dobrą wiadomością. Gastronomia obecnie jest już jednak tak poturbowana, że otwarcie restauracji w dzisiejszych realiach niekoniecznie poprawiłoby sytuację. Kolejne, coraz głębsze obostrzenia nakładane na nas wcześniej naznaczyły branżę jako niebezpieczną, chociaż nie było na to żadnych dowodów. Zadziałały jak straszak.

Jak więc ratować polskie restauracje?

Potrzeba szybkich i kompleksowych rozwiązań na poziomie legislacyjnym, a na to się nie zanosi. Kryzys ma ogromny wpływ na biznes gastronomiczny. Niezbędne są działania, by chociaż pozwolić na przetrwanie wielu restauracji. Inaczej niechybnie zakończą swoją działalność.

Już marcowy lockdown bardzo mocno zaburzył działanie marek Sfinksa. Które z nich ucierpiały w pandemii najbardziej?

Największy udział w przychodach ma sieć Sphinx, więc spadek sprzedaży w tych restauracjach był dla nas najbardziej odczuwalny. Po pierwszym zamknięciu gastronomii relatywnie dobrze poradziły sobie lokale Fabryka Pizzy, dzięki specyfice segmentu pizzerii, gdzie sprzedaż w dostawie miała zawsze duży udział w obrotach i klienci byli przyzwyczajeni do zamawiania z dostawą.

Sprzedaż z dowozem wzrosła ponad trzykrotnie w porównaniach rok do roku. Liczba zamówień z dostawą i na wynos nadal rośnie, w pierwszym półroczu było to 12 proc. Nie zmienia to faktu, że ostatnie zamknięcie pozbawiło nas ponad 80% przychodów. Podstawą naszej działalności są przychody ze sprzedaży na sali. Co Pan sądzi o zakazach dla branż wprowadzanych przez rząd z marszu?

To prawda, że po raz drugi zamknięcie gastronomii zostało wprowadzone z zaskoczenia i co gorsza znów przed weekendem, kiedy restauracje zatowarowują się na sobotę i niedzielę. To oznaczało bezpowrotne straty, bo wielu produktów nie da się ani przechować ani zamrozić.

To bardzo dobitny przykład pokazujący, jak mała jest ciągle wiedza wśród decydentów na temat specyfiki gastronomii. Od co najmniej czterech lat wchodzą w życie nowe przepisy, pomyślane najczęściej dla innych branż, które uderzają w gastronomię rykoszetem, bo zabrakło szerszego spojrzenia na konsekwencje.

Najbardziej jaskrawym przypadkiem jest zakaz handlu w niedziele, który pozbawił dużej części obrotów lokale w galeriach.

A jak jest z pomocą zaoferowaną gastronomii przez rząd?

Biorąc pod uwagę dzisiejszy stan gastronomii, to niestety ta pomoc jest dalece niewystarczająca. Zwłaszcza, że efekty np. zawieszenia składek do ZUS za listopad przedsiębiorcy odczują dopiero w grudniu, czego niektóre firmy mogą zwyczajnie nie doczekać.

Dotacja 5 tys. zł to raczej propozycja dla mikroprzedsiębiorców, którzy prowadzą działalność samodzielnie. Dla restauracji zatrudniającej kilkanaście czy kilkadziesiąt osób to kropla w morzu potrzeb.

Co można by więc zmienić?

Sposobów na pomoc dla branży gastronomicznej jest wiele – na teraz i na odbudowę w dłuższym terminie. Po pierwsze, należy uprościć funkcjonujące już przepisy pomocowe.

Pomoc doraźna powinna zaś zostać rozszerzona m.in. na systemowe rozwiązania dotyczące danin i rozliczeń podatkowych – bieżących oraz z poprzedniego lockdownu, które wiele firm spłaca do dziś.

Ważne jest też uregulowanie sprawy czynszów, bo ten koszt bardzo dociąża gastronomię, podczas gdy wynajmujący – z niewielkimi wyjątkami – nie są zbyt chętni do ustąpienia ze swojej pozycji.

Inne pole w obszarze regulacji to ujednolicenie stawki VAT do 5%, co też spowoduje, że skończą się problemy z interpretacją dot. różnych wysokości stawek, które są dziś.

Czy jest coś co pozwoli odbudowywać gastronomię w dłuższym okresie?

Moim zdaniem potrzebne jest strategiczne, długoterminowe wspieranie płynnościowe gastronomii. Oczywiście zwrotne.

Nawet jak obniżymy czynsze, to pewne koszty zmienne, jak energia, śmieci wywóz, podatek od nieruchomości, będą gastronomię dalej mocno dociążać i po przetrwaniu lockdownu po kilku miesiącach wrócą problemy. Problemy szybko przerodzą się zaś w upadłości restauracji.

Innym pomysłem jest większe powiązanie programów społecznych z gastronomią i umożliwienie korzystania z części wsparcia na usługi gastronomiczne. Kolejnym – zwiększenie poziomu odpisów podatkowych na wydatki związane z konsumpcją.

Czytaj także: "Poważny problem z wypłatą". Przez pandemię zabrakło pieniędzy dla pracowników z tej branży