Umówienie państwowego testu na Covid-19 graniczy z cudem. Sprawdziłem to na własnej skórze

Grzegorz Koper
Możesz być chory i mieć nawet objawy zakażenia koronawirusem, ale to nie oznacza, że dostaniesz skierowanie na test - poznałem to z autopsji. Czym więc jest ministerialna statystyka zakażeń, jeśli nie są badani wszyscy podejrzani z Covid-19?
Otrzymanie skierowania na test na koronawirusa wcale nie jest takie proste. Fot. Krzysztof Ćwik / Agencja Gazeta

Jak dostać skierowanie na test na Covid-19?

Jakiś czas temu moja narzeczona źle się czuła. Miała przytępiony węch i smak, temperatura skoczyła jej do 38,6 stopni Celsjusza, bolała ją głowa. Dodatkowo narzekała na ogólne osłabienie. W następnych dniach gorączka zelżała, ale reszta objawów pozostała.

Podejrzewaliśmy, że to jakaś infekcja zakaźna, a nawet koronawirus, gdyż wcześniej widziała się ze swoją koleżanką, która - jak się potem okazało - miała podobne objawy.

Postanowiła zadzwonić do swojego lekarza z prywatnego ubezpieczenia. Ten wyjaśnił, że jej objawy z dużym prawdopodobieństwem wskazują na Covid-19. Niestety, doktor na testy z funduszu skierować nie mógł, więc polecił kontakt z POZ.


Tymczasem mimo że lekarz POZ podczas konsultacji telemedycznej zgodził się, że część objawów się zgadza, to dodał, że to pewnie inna infekcja górnych dróg oddechowych. Koniec końców na test nie skierował, tylko... wypisał zwolnienie z pracy.

Narzeczona z własnej decyzji poddała się samoizolacji, a jej infekcja ostatecznie przeszła. Ja sam w tym samym czasie też się trochę źle czułem, ale widząc, z jakim podejściem w POZ zetknęła się moja narzeczona, nawet nie próbowałem umawiać testów.

Dalej nie wiemy, czy to był Covid-19 czy nie. Na dłuższą metę jest to nieistotne, bo i tak wszystko skończyło się dobrze. Jednak skłoniło mnie to do refleksji, ile osób było w podobnej sytuacji i nie otrzymało testu. Oraz ile z tych osób mogło mieć koronawirusa i nie trafić do rządowych statystyk.

Duży odsetek testów pozytywnych

Oczywistym jest, że Sars-CoV-2 zakaża się więcej osób, niż wynika to z testów. A mówiliśmy dotychczas tylko o osobach, które wykształciły jakieś objawy. Przecież część zakażonych nawet nie podejrzewa u siebie wirusa.

Jest jeszcze pewnie niemała grupa osób, która dopuszcza do siebie myśl o własnym zakażeniu, ale nie zgłosi się na sprawdzenie, bo to może równać się wielodniowemu zamknięciu dla nich i dla ich domowników. A nie każdy może sobie pozwolić na kwarantannę z powodów zawodowych czy ogólnie życiowych.

Moja historia, to nie jest twardy dowód, ale raczej anegdota. Jednak skłania do myślenia, czy liczba testów, które wykonujemy nie jest za niska. Do tego wniosku może prowadzić też przyjrzenie się odsetkowi testów pozytywnych. Te od 5 listopada oscylują wokół 40 proc. na wszystkie wykonane. W poniedziałek natomiast odnotowano prawie 20 816 zakażeń na 35,1 tys. wykonanych testów, co daje prawie 60 proc. "trafień" dodatnich.

Tutaj muszę zaznaczyć, że liczba testów pozytywnych danego dnia niekoniecznie oznacza, że były one tego samego dnia wykonane. Wyniki z laboratoriów mogą spływać do systemu dłużej.

Nie jestem ekspertem, ale wysoki odsetek testów dodatnich brzmi dla mnie jakby testom zostały poddawane w dużej mierze "pewniaki", czyli ci, u których objawy wskazywałyby wyraźnie na koronawirusa. A z tego, co mówią eksperci, to problem z tym wirusem jest taki, że część osób nie wykazuje objawów lub ma je w niewielkim stopniu. No i przez to przechodzą przez sito niezauważeni.

Choć w tym miejscu trzeba zastrzec, że przyczyną wysokiego odsetka może też być praktyka Ministerstwa Zdrowia, które prawdopodobnie dolicza testy z wynikiem pozytywnym z laboratoriów prywatnych, nie wliczając testów ujemnych z tych placówek do ogólnej puli przebadanych. Niedawno opisywałem to w INNPoland.pl, a Ministerstwo Zdrowia nie udzieliło mi pełnej odpowiedzi na moje pytania.

Co więc oznacza ministerialna liczba dziennych zakażeń? Jest to pytanie o tyle zasadne, że rząd na tej podstawie ustala przecież kryteria wprowadzenia części obostrzeń.

Czytaj także: Przez kreatywną księgowość rządu jutro ostro wzrośnie liczba zakażeń? Ministerstwo wyjaśnia

Na ile krzywa zakażeń jest prawdziwa?

Jasne jest, że raporty zakażeń nie oznaczają rzeczywistej liczby osób dotkniętych koronawirusem w danym okresie, a stanowią raczej wskazówkę i mówią tylko, ilu zakażonych zostało "przyłapanych". I to najczęściej z puli tych, którzy wykazują objawy. Przy których lekarze zdecydują się na skierowanie na test lub którzy sami wyłożą pieniądze na sprawdzenie się.

Tymczasem rząd podejmuje ważne decyzje, wpływające na naszą gospodarkę, w oparciu m.in. o statystyki zakażeń. Jego celem od wiosny jest wypłaszczanie krzywej zachorowań. Tylko czy ta krzywa rzeczywiście oddaje sytuację pandemiczną w kraju?

W jakimś stopniu pewnie tak. Jednak jest też wypadkową takich kwestii jak chęć skierowania na testy przez lekarzy ze względu na objawy, chęci do płacenia za prywatne badanie, strachu przed kwarantanną i pewnie jeszcze wielu innych czynników.

Przypadków z własnego otoczenia, w których osoba podejrzewana o zakażenie nie trafiła do rządowych statystyk z inicjatywy własnej czy lekarskiej, jest całe mnóstwo, zarówno wśród moich znajomych, jak i - podejrzewam - czytelników. W związku z tym na ile dzienna liczba zakażeń odpowiada faktycznej jej liczbie - to temat z pewnością do przemyśleń.