Największy towar deficytowy tej zimy. Masz je w domu, możesz zbić majątek

Redakcja INNPoland
Mamy je pochowane w piwnicach i nawet nie zdajemy sobie sprawy, że dziś są towarem deficytowym i rozchodzą się jak ciepłe bułeczki. Oraz że bez problemu możemy je sprzedać za przyzwoite pieniądze. Mowa o sankach, których już brakuje w sklepach.
Polacy masowo wylegli na sanki. Zdjęcie z dziś z Górki Szczęśliwickiej w Warszawie. Fot. Adam Stępień / Agencja Gazeta

Gdzie kupić sanki?

Saneczkowy szał ogarnął Polaków. Mimo że za zjeżdżanie na nich można dostać mandat (mowa chociażby o rodzinach z dziećmi z kaszubskich Kartuz, które były ścigane przez policjantów za zjeżdżanie na sankach po stoku narciarskim), śnieg kusi rodaków bardziej, niż groźba kary.

Czytaj też: Tragifarsa na stoku pod Krakowem. Tak policja przegrała z saneczkarzami

W związku z tym o sanki dziś trudniej niż o kolejną konferencję rządu na temat epidemii. Jak informuje serwis Money.pl, lokalne grupy ogłoszeniowe w serwisach społecznościowych są dosłownie zasypywane prośbami o poradę w kupnie sanek.


Pani Asi z Warszawy cudem udało się zdobyć sanki z OLX. Miała szczęście - zadzwoniła do sprzedawcy dosłownie w 2 minuty po publikacji ogłoszenia. A chętnych po niej było jeszcze trzydziestu.

Sanek brakuje też w popularnych sklepach internetowych, zarówno tych sportowych, jak i z artykułami dla dzieci. Nie uświadczymy ich nawet w Decathlonie - jak informuje portal, cały towar wyszedł. Szczęścia można szukać jedynie w mniej oczywistych miejscach, jak markety budowlane, tj. Castorama, Jula czy Obi. Choć też nie jest pewne, czy nie wyjdziemy z nich z pustymi rękami.

Czego można było się spodziewać, popyt na sanki zwietrzyli biznesmeni z Allegro. Ceny tego sprzętu zimowego na poszczególnych aukcjach są dziś wyższe nawet o 120 złotych niż zaledwie kilka dni wcześniej. I tak, wypasione sanki ze śpiworem dla dziecka za 229 zł, kilka dni później kosztują już... 349 zł.

Swoje stare sanki wyprzedają również ci, którzy na nich nie jeżdżą, a u których sprzęt od lat kurzy się w piwnicy. Jedna z czytelniczek pochwaliła się, że udało jej się zdobyć używane zimowe cacko za "jedyne" 55 zł.

Czytaj też: Wyciek z bazy danych Decathlon. Chodzi m.in. o numery telefonów