Znana kawiarnia skarży się, że nie dostała środków z tarczy. PFR: bo nikogo nie zatrudniała

Mateusz Czerniak
Miau Cafe, to pierwsza kocia kawiarnia w Warszawie, która powstała dzięki crowdfundingowej zbiórce. Według informacji podanych przez jej właścicielkę Annę Pawlicką, Polski Fundusz Rozwoju bezpodstawnie odrzucił jej wniosek o przyznanie wsparcia z Tarczy Finansowej PFR. Co innego ma jednak do powiedzenia szef PFR Paweł Borys. A dodatkowe kontrowersje dołożyli warszawscy działacze partii Razem.
Miau Cafe nie dostało pieniędzy z Tarczy Finansowej. Dawid Zuchowicz / Agencja Gazeta



W związku z nieprzyznaniem Miau Cafe wsparcia (odwołano się od decyzji), jego właścicielka zorganizowała zbiórkę dla kawiarni, w której w momencie pisania tekstu (05.03) jest zebrane już ponad 56 tys. zł, czyli 112 proc. początkowego celu. Właścicielka zapewniła jednocześnie, że wszystkie pieniądze będą przeznaczone na utrzymanie lokalu i mieszkających w niej kotów-rezydentów.

Dodatkowo poinformowała też, że aż do otrzymania kolejnej decyzji PFR kawiarnia pozostanie otwarta.

Paweł Borys odpowiada: nie zatrudniali żadnego pracownika

Do sprawy nieprzyznania wsparcia Miau Cafe odniósł się na Twitterze szef Polskiego Funduszu Paweł Borys.

– W bazie mamy: 1) Miau Cafe z Łodzi - wiosną 36 tys. zł i obecnie 36 tys. zł, 2) Miau Cafe z Warszawy (Emerald), niestety odmowa wiosną i obecnie z powodu braku pracowników i zaległości do US i ZUS. Firma otrzymała przyczyny odmowy. Dla JDG dedykowana jest tarcza branżowa, nie PFR – napisał. Właścicielka Miau Cafe do zarzutów odniosła się na Facebooku, twierdząc, że podawane przez szefa PFR informacje nie są prawdziwe, a odrzucenie jej wniosku jest winą złego przepływu informacji pomiędzy ZUS-em a PFR.

Na potwierdzenie swoich słów kobieta wkleiła dokument, z którego ma wynikać, że zatrudniała 1 osobę i 5 osób współpracujących.
Dokument załączony na Facebooku przez właścicielkę Miau Cafe.Miau Cafe / Facebook
Biorąc pod uwagę jednak to, że według słów Pawła Borysa jej firma była tzw. samozatrudnieniem, to jedynym “etatem" w Miau Cafe był najprawdopodobniej ten samej właścicielki.

Jeszcze bardziej interesująca jest kwestia osób współpracujących. Takimi osobami mogą być bowiem wyłącznie: dzieci własne bądź drugiego małżonka lub przysposobione, rodzice, macocha i ojczym, pozostające we wspólnym gospodarstwie domowym. Mogą być oni zatrudniani na umowę o pracę, cywilnoprawną lub pracować nieodpłatnie.

Napisaliśmy do właścicielki Miau Cafe Anny Pawlickiej z prośbą o komentarz w tej sprawie. Niestety, nie otrzymaliśmy go do czasu publikacji artykułu. Kiedy go dostaniemy, uzupełnimy artykuł.

Razem: w Miau Cafe mobbingowano pracownice

Swoje dorzuciła także partia Razem w Warszawie, zamieszczając post na Facebooku, w którym przypomniała, że 4 lata temu pracownice kawiarni zarzuciły właścicielce mobbing oraz brak umów. – Wielokrotnie byłyśmy zastraszane, wyśmiewane i upokarzane przez panią Annę Pawlicką. Przez ciągłą kontrolę za pośrednictwem nielegalnie zainstalowanych kamer, zastraszanie nieprzybliżonymi "konsekwencjami", codzienne strofowanie i publiczne oczernianie, postanowiłyśmy zgłosić sprawę do Państwowego Inspektoratu Pracy – brzmi fragment oświadczenia, który anonimowo opublikowały profilu Międzyzakładowej Komisji Pracujących w Gastronomii OZZ IP na Facebooku.

Pracownice stwierdziły też, że wbrew woli były osobami zatrudnionymi nielegalnie, mimo że forma ich zatrudnienia wpisywała się w kryteria posiadania umowy o pracę. Znana kawiarnia prosi o wsparcie, bo nie dostała środków z tarczy. PFR: nie zatrudniali żadnych pracowników O sprawie pisała m.in. "Gazeta Wyborcza". W artykule cytowana jest anonimowo jedna z pracownic, z którą rozmawiał dziennik. Według niej, po tym jak zatrudniła się w Miau Cafe, właścicielka obiecała, że niedługo podpisze z nią umowę-zlecenie, ale tak się nie stało. Ponadto miało okazać się, że tak samo pracowało tam 6 osób (umowę miał jeden pracownik).

– Dodatkowo właścicielka zamontowała - bez informowania pracowników - kamery. Kiedy któraś z nas siadała na kanapie, dostawałyśmy wiadomość na Facebooku, żeby wstawać i wracać do pracy – mówiła pracowniczka.

Jak opowiada, na zmianie była tylko jedna osoba. W weekendy, kiedy ruch był największy, dziewczyny wysyłały sobie wiadomość o treści: "help", to był znak, żeby inna dziewczyna przyszła pomóc – opowiadała "Wyborczej". Dodatkowo według jej słów sama właścicielka miała rzadko pojawiać się w lokalu i zostawiać wszystkie obowiązki na barkach pracowników.

W związku z tą sprawą odbył się także protest przed samą kawiarnią w styczniu 2017 r.

Właścicielka w tamtym czasie wystosowała oświadczenie o brzmieniu:

“Żadna z zarzucanych nieprawidłowych sytuacji nie miała miejsca. Wszelkie informacje w tym zakresie rozpowszechniane są przez osoby, z którymi, z uwagi na ich naganny stosunek do powierzonych obowiązków, do mienia kawiarni, a nawet do Klientów, już nie współpracuję. Osoby te współpracowały z Miau Cafe na podstawie umów cywilnoprawnych. Obecne ataki na moją osobę podyktowane są jedynie niskimi pobudkami tych osób. Zdecydowana jestem podjąć wszelkie kroki prawne dla ochrony moich dóbr osobistych".