"Życie na kredycie" to horror wielu Polaków. Ten serial otworzył mi oczy [RAKOSZYZM]

Kamil Rakosza-Napieraj
13 października 2022, 17:09 • 1 minuta czytania
Obejrzałem nowy serial TTV i przypomniałem sobie, jak wyglądało życie na osiedlach z szarej, wielkiej płyty. Egzystencja z długami to coś, o czym nie sposób przestać myśleć.
"Życie na kredycie" to nowy serial TTV Fot. Artur Szczepanski/Reporter
Więcej ciekawych artykułów znajdziesz na stronie głównej

Pamiętam z dzieciństwa, jak do babci przychodziła sąsiadka z bloku. Średnio raz w miesiącu, choć bywało i tak, że wpadała raz na dwa tygodnie. Pożyczała dychę lub dwie. Zazwyczaj wtedy, gdy kończyły się jej pieniądze z renty. Brała najczęściej na papierosy, bo mąż nie chciał fundować wyczuwalnego na całej klatce nałogu swojej żony.


Tam, skąd pochodzę, takie drobne pożyczki były na porządku dziennym. Zakładam, że tak samo wyglądała rzeczywistość na innych osiedlach w Polsce. Ktoś pożyczał od kogoś. Ktoś komuś. Pieniądze wracały do właściciela albo nie. I tak się żyło. Problem zaczynał się wtedy, kiedy czyjś ojciec albo matka, parafrazując Malcolma XD, stawał/a się fanatykiem Providenta – pół mieszkania zajeb**e przez komornika. Najgorzej. 

W domach z betonu nie ma edukacji ekonomicznej

W domach z betonu nie każdy znał się na planowaniu domowego budżetu. Problem stawał się mostem pokoleniowym. W niektórych przypadkach dzieci dłużników znają się na domowych finansach równie słabo, co ich zadłużeni rodzice. Potwierdzają to nazwiska moich znajomych i sąsiadów z dzieciństwa widniejące na giełdach dłużników. Zalegają wierzycielom kilka stówek, czasem trochę więcej. Są jednak i tacy, nad którymi unosi się widmo niespłaconych kilkunastu tysięcy złotych. 

Od kilku tygodni w telewizji można oglądać serial "Życie na kredycie". To program reality tv – takie "Królowe życia" z dłużnikami w miejscu Dagmary Kaźmierskiej i jej koleżanek. Cholernie uproszczony obraz Polaków borykających się z dużymi zobowiązaniami finansowymi. W każdej "Trudnej sprawie" kryje się jednak jakaś ludowa prawda. Tutaj to "dobry zwyczaj, nie pożyczaj".

"A jeśli musisz, to pożyczaj mądrze. Nie tak, jak bohaterowie serialu" – pomyślałem po dwóch pierwszych odcinkach. Potem obejrzałem kolejne dwa i następne dwa. Później jeszcze trzy. 

Łącznie zobaczyłem jakieś kilkanaście odcinków. Jakoś po dwunastym stwierdziłem, że to "w sumie normalne życie i tylko jakieś burżuje żyją z oszczędności". Potem coś mnie zmogło.

Życie na kredyt

Nie ruszałem się z kupionej na raty kanapy, chłonąc serial z ekranu MacBooka (na raty). Kilka razy wstałem, żeby przejść się po mieszkaniu kupionym na kredyt. W międzyczasie oddałem pieniądze, które pożyczyłem od rodziców. Raz wyszedłem z mieszkania, żeby wykupić z lombardu słuchawki bluetooth, które zastawiłem w nim dwa tygodnie wcześniej. Wziąłem zakupy na zeszyt. Oddałem dwie dychy sąsiadce.

Zainspirowany Beatą, bohaterką serialu, wyjąłem z konta ostatnie 650 zł i wydałem je na botoks w salonie medycyny estetycznej, powtarzając w myślach, że najważniejsze to "wyjść z sytuacji z twarzą". 

Nie miałem nic. W mieszkaniu zaczęła rozkładać się ekipa telewizyjna "Życia na kredycie". Reporterzy wręczyli mi kartkę i na oczach milionów widzów musiałem policzyć kwotę, która zostaje mi na życie.

Wtedy poczułem to straszne uczucie wstydu, które jak gorąca krew z pękniętego wrzodu rozlewało się po moim żołądku, powodując okropny ścisk brzucha. Najgorsze było to, że nie mogłem uciec z tej upokarzającej sytuacji. 

I nagle się obudziłem. Światło dnia wpadało do pokoju przez niezasunięte rolety. Leżałem na swojej kanapie przed rozładowanym MacBookiem w wynajmowanym mieszkaniu. Towarzyszyło mi to samo, nieprzyjemne uczucie wstydu, którego doświadczyłem we śnie. 

Pomyślałem o sąsiadce babci, której wiecznie brakowało 20 zł na papierosy. O wszystkich moich kolegach z dzieciństwa, którym nikt nie pokazał możliwych konsekwencji swoich finansowych wyborów, przez co teraz zapełniają listy wstydu na giełdach dłużników. Pomyślałem o wszechświecie wstydu i bezradności tak ogromnym, że na swoich barkach nie uniósłby go nawet Atlas. 

I tak po ludzku zrobiło mi się żal tych wszystkich osób. Tych 20 proc. Polaków zalegających ze spłatą zobowiązań (w postaci kredytów, pożyczek itp.) i 14 proc., wobec których został już wszczęty proces windykacji z powodu ich niespłacania. 

Tych, którzy od kilkunastu miesięcy w diabelskim tempie kręcą na kredytowej karuzeli raz obniżając, raz podnosząc wysokość, wyglądając końca tej morderczej przejażdżki. O tym, jak to trudne, niech świadczy fakt, że tego końca nie sposób dostrzec nawet jastrzębim wzrokiem.