Na plażę z własnym prowiantem. Taka inflacja, że knajpa to wydarzenie. Zupełnie jak w latach 90.

Paweł Orlikowski
25 czerwca 2023, 11:42 • 1 minuta czytania
Polacy z wakacji nie rezygnują, ale zmieniają nawyki. Wracamy do tego, co było w latach 90., czyli na plażę zabieramy własny prowiant, a wyjście do baru na rybkę to już wielkie wydarzenie. Klasa średnia ugina się pod naporem inflacji.
Na plażę z własnym prowiantem. Inflacja zmienia nasze przyzwyczajenia. Fot. Stanislaw Bielski/REPORTER/East News
Więcej ciekawych artykułów znajdziesz na stronie głównej

Wakacje się zaczęły, ale skończyły się czasy beztroski. Teraz liczymy każdy grosz, a jeśli już wyjeżdżamy, to – statystycznie – przeważa opcja, w której turyści pytają o bliskość do dyskontów i sprzęt AGD w wynajmowanych kwaterach.


To oznacza, że inflacja zbiera swoje żniwo i przytłacza już klasę średnią. Chcemy odpocząć, ale po kosztach. Raczej bliżej domu, by dojazd był tańszy, a jedzenie na własną rękę, zamiast stołowania się po barach czy restauracjach. Tym bardziej że ceny w kurortach są jeszcze wyższe od tych "normalnych".

Inflacja uderzyła w turystów jeszcze mocniej niż rok temu

Z danych Polskiej Organizacji Turystycznej, cytowanej przez money.pl, wynika, że 65 proc. Polaków tegoroczne wakacje planuje spędzić poza domem, to o 5 punktów procentowych mniej niż w ubiegłym roku.

Z kolei platforma nocowanie.pl przeprowadziła ankietę na grupie 2 tys. turystów. Według niej blisko 50 proc. par i rodzin chce zamknąć wydatek w cenie do 100 zł za osobę za noc. Na dwukrotnie wyższy wydatek gotowość deklaruje 34 proc. badanych.

– Ten wariant ekonomiczny wakacji w Polsce to właśnie pokoje bez wyżywienia, więc trzeba je zabrać lub kupić – powiedział money.pl Dariusz Wojtal, prezes Polskiej Izby Turystyki.

– Przy obecnych cenach nie ma szans, by czteroosobowa rodzina mogła pozwolić sobie w rozsądnym budżecie na wypoczynek w fajnym obiekcie z wyżywieniem lub stołowanie się w restauracjach – dodał.

Jego zdaniem, cofnęliśmy się do lat 90., gdy powszechne było, że całe rodziny wyjeżdżały nad morze do kwater, a "wyjście na rybę lub szaszłyk miało rangę wydarzenia" i odbywało się raz, może dwa na cały pobyt.

Czytaj także: https://innpoland.pl/195497,ceny-paliw-stacje-benzynowe-daja-promocje-jak-wplynie-na-to-rosja

Wakacyjne "paragony grozy" czas start

Wesoło to już było, teraz wakacje to sporo stresu. Bo jak tu odpocząć, gdy ceny coraz wyższe, a w portfelu coraz mniej? Nie dziwi więc, że na plażę zmierzać będziemy z własną kanapką, bo po co się stresować, cieszmy się plażą i morską bryzą.  

Tym bardziej że z nadmorskich kurortów już do większości polskich redakcji spływają zdjęcia robione przez turystów w lokalnych barach i restauracjach.

Ryby sprzedawane prosto z kutra specjalnie nie podrożały względem ubiegłego roku, dorsz u rybaka kosztuje ok. 50 zł/kg. Jednak unijne zakazy ograniczają połowy, a – jak tłumaczą rybacy – gramatura jest zbyt mała, żeby oferować go klientom.

Stąd też często widzimy w menu dorsza, tyle że atlantyckiego. I tu się zaczyna, bo trzeba zapłacić 21 zł za... 100 g, czyli cena kilograma to już 210 zł.

– Niestety inflacja, rosnące opłaty za media, ceny transportu spowodowały, że również i my musieliśmy podnieść w tym roku ceny ryb o 20–30 procent – powiedział "Faktowi" Mirosław Mielczarek, który prowadzi restaurację w Kołobrzegu.

Dodał jednak, że choć cena nie jest niska, to dorsz nadal jest najchętniej wybieraną rybą. "Fakt" zajrzał także do trójmiejskich barów. Za pół kilograma sandacza z frytkami trzeba zapłacić 100 zł. Na kwotę składają się:

Flądra była najtańszą opcją, najtańszą z zestawienia, ale nie oznacza, że tanią. Za kilogram trzeba zapłacić 110 zł. Tyle samo kosztowały śledzie. Na drugim biegunie, czyli najdroższą opcją była kergulena, kosztująca 210 zł/kg.

Z kolei w Kołobrzegu za kilogram miruny trzeba zapłacić 99 zł, za dorsza – 149 zł/kg. Jeśli komuś wystarczy przystawka, to za zupę pomidorową z łososiem płaci się 18 zł. Tyle samo kosztują flaczki z kalmara.