Ile kosztuje obiad w szkole? Wiemy czemu jedni rodzice płacą grosze, a inni krocie
Bałagan w przepisach, czy może bałagan przez brak przepisów? Okazuje się, że rodzice jednych dzieci płacą kilka razy mniej niż inni, za teoretycznie to samo: obiad w szkole. Sprawę opisuje dziś "Rzeczpospolita".
Od zeszłego roku szkolnego, szkoła podstawowa musi zapewnić swoim uczniom możliwość zjedzenia jednego ciepłego posiłku w trakcie zajęć. Uczniowie i rodzice nie muszą z tej opcji korzystać, ale muszą mieć taką możliwość. Oczywiście za taki posiłek rodzice dziecka muszą zapłacić. Ale ile?
W teorii i wedle pierwotnych zapowiedzi Ministerstwa Edukacji i Nauki, które przeforsowało przepisy, rodzice powinni płacić tylko za tzw. wsad do kotła. Czyli koszt składników posiłku. Resztę – czyli koszt energii, wynagrodzenie kucharek i kucharzy oraz np. zmywanie – powinna zapewnić szkoła. Czyli w praktyce samorząd, który tej szkoły jest właścicielem.
Kuchni brak, koszty rosną
Ale przecież nie każda szkoła ma własną kuchnię. Co wtedy? Jak pisze "Rzeczpospolita", regionalne izby obrachunkowe i Naczelny Sąd Administracyjny stoją na stanowisku, że rodzice powinni ponosić tylko koszt produktów. Ale niektóre samorządy i resort edukacji i nauki rozumieją przepisy inaczej. Rezultat jest taki, że w szkołach z cateringiem posiłki są zazwyczaj dużo droższe.
– Koszty przygotowania posiłków dostarczanych uczniom w formie cateringu, ponoszą rodzice – mówi "Rz" Adrianna Całus-Polak, rzecznik prasowy MEiN. Czyli zdaniem resortu muszą płacić nie tylko za wsad do kotła, ale i wszystkie inne składowe ceny posiłku.
Efekt jest taki, że – jak pisze "Rz" – obiad w SP nr 7 w Olsztynie kosztuje 4,5 zł, a w SP nr 53 w Krakowie aż 14 złotych.
Czy MEiN mogłoby rozwiązać ten problem?
Owszem, resort edukacji, lub mówiąc szerzej – rząd, ma narzędzia do dokonania pewnej unifikacji w zakresie żywienia uczniów. Cały problem polega na tym, że przepisy prawa oświatowego mówią o zapewnieniu uczniom możliwości spożycia posiłku i podziale kosztów jego przygotowania.
Ale dyrektorzy szkół i przedszkoli są przekonani, że gdy posiłki zapewnia firma cateringowa, przepisy prawa oświatowego ich nie obowiązują. Bo ta sama ustawa wcale nie nakazuje im wyposażenia szkoły we własną kuchnię.
Sprawa tak naprawdę rozbija się o pieniądze. Samorządy teoretycznie powinny dostawać zwrot kosztów poniesionych na system edukacji. Nazywa się to subwencją oświatową. Problem w tym, że przekazywana przez rząd subwencja od dawna nie starcza na wszystkie szkolne wydatki.
I gdyby rząd chciał doprecyzować przepisy dotyczące cen posiłków z cateringu, musiałby dorzucić samorządom pieniądze. A tego unika jak ognia.