Nowa senatorka Lewicy zmroziła przedsiębiorców. Chce dla nich specjalnego testu
"Ci, którzy pracują na B2B i udają jednoosobowe działalności gospodarcze po to, by unikać podatków, oszukują. To oszustwo, takie osoby powinny być sprawdzane" – orzekła w programie "Tłit" wp.pl senatorka elektka Magdalena Biejat.
Z wprowadzeniem jej pomysłu w życie może być problem. Z jednej strony wiadomo, że część firm wypycha swoich pracowników na samozatrudnienie. W ten sposób oszczędzają na kosztach pracy. Nie płacą składek ZUS, nie muszą respektować praw pracowników etc. Robią tak nawet firmy państwowe i instytucje publiczne.
Pracownicy, którzy – sami lub z przymusu – zakładają własne firmy, sami płacą składki ZUS. Mogą też odliczać część swoich wydatków "na firmę". Dotychczasowy pracodawca płaci im na ogół tyle, by zrekompensować składki ZUS.
Problem w tym, że składki płacone przez jednoosobowe firmy będą gwarantowały jedynie bardzo niską emeryturę. No i w ten sposób uszczupla się dochody państwa.
Nikt nie wie, ilu jest "wypchniętych"
Jest też problem z odróżnieniem osób, które założyły firmę z własnej woli i tych, które zostały na nią wypchnięte. Od lat nikt nie umie tego policzyć. Pojawiały się więc pomysły, by zorganizować specjalny "test przedsiębiorcy", by odsiać jednych od drugich. Nikt nie umiał jednak zagwarantować jego pełnej skuteczności.
Jak przypomina Business Insider Polska, hasło "test przedsiębiorcy" zmroziło przed laty osoby na jednoosobowej działalności gospodarczej oraz firmy zatrudniające w formie B2B.
"Ostatni raz temat tzw. testu przedsiębiorcy pojawił się przy okazji Polskiego Ładu. Zapisany w projekcie ustawy podatkowej będącej elementem Polskiego Ładu obowiązek przesyłania skarbówce danych z ewidencji podatkowych wzbudził obawy biznesu. Resort prostował te informacje, bo za każdym razem temat ten wzbudza duże kontrowersje" – pisze serwis.
Można to załatwić inaczej
Teraz pomysł wraca. I z pewnością nie spodoba się przedsiębiorcom. Ale jest z nim jeszcze jeden problem: może się okazać niepotrzebny. Z dwóch powodów.
Pierwszy to działania Państwowej Inspekcji Pracy. Inspektorzy mogą przecież nakazać firmom zlikwidowanie "fikcji samozatrudnienia" i zatrudnienie kogoś na etacie. Nie jest jednak tajemnicą, że w PIP brakuje ludzi, zaś firmy są dobrze przygotowane do kontroli.
Z tego powodu tzw. umowy śmieciowe ciągle mają się dobrze. Na umowach zlecenie i dzieło pracują ludzie, którzy formalnie powinni mieć etat. A na samozatrudnieniu pracują nawet stewardessy i pielęgniarki czy osoby sprzątające. Jeśli PIP weźmie się skuteczniej do pracy, problem zniknie.
Druga sprawa to planowane ustawodawstwo Unii Europejskiej. UE planuje wprowadzenie do przepisów domniemania zatrudnienia na etacie. To spowoduje, że około 1 mln zleceniobiorców i 1,5 mln osób prowadzących działalność gospodarczą będzie musiało być zatrudnionych na umowę o pracę – podaje „Dziennik Gazeta Prawna”.
Obowiązek domniemania zatrudnienia na etacie wynika z projektu dyrektywy w sprawie poprawy warunków pracy za pośrednictwem platform internetowych. Jednak chodzi również o takich pracowników, jak kurierzy, kierowcy czy dostawcy jedzenia – pisze "DGP".
Planowane regulacje mogą zostać wdrożone przy okazji implementacji dyrektywy w sprawie poprawy warunków pracy za pośrednictwem platform internetowych. Inicjatywa legislacyjna Komisji Europejskiej przewiduje uregulowanie zatrudnienia za pośrednictwem platform internetowych, takich jak Uber, Wolt czy Glovo i tym podobnych.
Jednak domniemanie zatrudnienia na etacie trudno ograniczyć wyłącznie do zatrudnionych za pośrednictwem internetowych platform. Według ekspertów, będzie ono miało zastosowanie do wszystkich zatrudnionych w polskiej gospodarce, zarówno w firmach prywatnych, jak i w sferze publicznej. Zatem obejmie około 1 mln osób wykonujących pracujących na zlecenia, jak i ok. 1,5 mln prowadzących jednoosobową działalność gospodarczą.