Nie możesz zdążyć z wnioskiem o tani kredyt? Mam dla ciebie rozwiązanie [FELIETON]
Nasz rynek mieszkaniowy nie jest normalny, spokojny i przewidywalny. "Ponad 30 tys. osób spełniło marzenie o pierwszym M dzięki #BezpiecznyKredyt2%" – pisze na X (dawniej Twitterze) minister Waldemar Buda. Nie zauważa, że marzenia kolejnych dziesiątek czy setek tysięcy legły w gruzach, bo nieruchomości podrożały nawet o 20 proc. Tylko idiota by tego nie przewidział. A jednak!
Nie żebym się czepiał ludzi, którzy skorzystali z okazji na tańszy kredyt. Jak jest okazja, to trzeba skorzystać. Ale najśmieszniejsze w tej całej tragikomedii jest to, że to tsunami na rynku wywołał minimalny w zasadzie ruch. Wiecie, że w Polsce mamy między 15,5 a 16 mln mieszkań? Dwa lata temu w Polsce właściciela zmieniło ćwierć miliona mieszkań.
A w tym roku 30 tysięcy kredytów hipotecznych zachwiało rynkiem i podbiło ceny nieraz o jedną piątą. To pokazuje, w jak głębokiej i czarnej dziurze jesteśmy.
Marzę o dniu, kiedy ktoś zauważy pewną zależność między liczbą i cenami mieszkań a coraz mniejszą liczbą małych Polek i Polaków. Rządzący Polską bardzo boleją nad tym, że rodzi się u nas coraz mniej dzieci. To wielka troska. Tylko, że nikt nie usiłuje zrozumieć, dlaczego Polacy nie chcą mieć dzieci. Albo inaczej: chcą, ale nie mają do tego warunków.
Kiedy obserwuję rynek nieruchomości i słucham opowieści znajomych, włos mi się na głowie jeży. Jedni są w stresie, że nie dostaną kredytu. Serio, prawie po nocach nie śpią. Stać ich, ale banki mają obecnie tak spaczone metody wyliczeń, że przestają je rozumieć nawet profesjonalni doradcy. To samo małżeństwo w jednym banku może mieć 300 tysięcy zdolności kredytowej, w innym pół miliona. Jak to możliwe? Nie wiadomo.
I żeby była jasność: ja nie tęsknię za czasami, gdy tzw. doradcy wciskali kredyty ludziom, których nie było stać na spłatę. Kiedy mnóstwo osób brało kredyt pod kreskę i kupowało nieruchomość, na jaką faktycznie nie było ich stać. Ale to, co się dzieje teraz to przegięcie w drugą stronę.
Inni znajomi mieli na oku dom. W ciągu tygodnia zdrożał o 100 tysięcy złotych. No i już nie mają go na oku. Inni dostali od dewelopera ofertę z datą, podpisem i adnotacją, że ta cena ważna jest przez tydzień. Potem wiadomo – zdrożeje. Jak to się stało? – dziwią się władze. Cóż za pazerność deweloperów, cóż za pazerność sprzedających!
Tylko idiota mógł tego nie przewidzieć
Ja też się dziwię. Ale nie sprzedawcom, bo ich reakcja była do przewidzenia. Skoro rząd sypnął groszem, ruszył popyt, podaż nie ruszyła, bo nie ma z czego, więc ceny poszły w górę. Naturalne prawo rynku! Tylko idiota mógł tego nie przewidzieć. Och, sorry panie ministrze…
Nasza kochana władza dziwi się, że w Polsce rodzi się coraz mniej dzieci. Ludzie, ogarnijcie się. Już ponad połowa dorosłych młodych Polek i Polaków mieszka pod jednym dachem z rodzicami – wynika z najnowszych danych Eurostatu. Nazywamy ich "gniazdownikami".
To nie są (w większości) ludzie, którzy tak kochają swoich rodziców, że postanawiają pozostać z nimi pod jednym dachem. To nie są ludzie, którzy mieszkają ze "starszymi" z wygod – bo ciepła micha, czysto, skarpetki uprane. Nie, oni po prostu nie mają się gdzie podziać. Na własne mieszkanie ich nie stać, a na wynajem tym bardziej.
Poczytałem trochę, co o "gniazdownikach" pisze Marek Wielgo, facet który zęby zjadł na opisywaniu rynku nieruchomości. Przypomina on, że wyższy niż u nas odsetek "gniazdowników" występuje w Chorwacji, Grecji, Słowacji, Portugalii i Włoszech. Ale w większości tych krajów ich sytuacja się poprawia.
Od lat krajami, w których młodzi najszybciej wyfruwają z rodzinnego gniazda są Finlandia, Dania i Szwecja. Tam odsetek "gniazdowników" nie przekracza 4 proc., a na dodatek w 2022 r. ten wskaźnik wyraźnie się obniżył. W Skandynawii młodzi, którzy decydują się na mieszkaniową samodzielność, mają przeciętnie niespełna 22 lata, zaś w naszym kraju – blisko 29 lat.
Co zrobili ci jasnowłosi ludzie?
Hm, Skandynawowie muszą się jakoś na tym znać, prawda? Spółdzielczość, państwowe dopłaty do czynszów, mieszkalnictwo komunalne. Efekt jest taki, że nie dość, że mają mieszkania, to mogą je tanio wynająć. Zerkam na stronę z ogłoszeniami najmu w Sztokholmie. Tam na mieszkanie "społeczne" na wynajem trzeba czekać nawet kilka lat. Ale jest też rynek wynajmu zwykłego, komercyjnego. Ceny są niewiele wyższe, niż tego "społecznego".
Patrzę i oczom nie wierzę. W Sztokholmie można wynająć 60–metrową kawalerkę za 4500 koron. To na nasze… trochę ponad 1700 złotych. Sąsiadka za więcej wynajmuje 30–metrową kawalerkę w Warszawie.
W Sztokholmie mieszkanie 98 metrów, dwa pokoje, kosztuje 6000 koron miesięcznie. Niecałe 2300 złotych. 2 –3 pokoje można wynająć za mniej niż 3000 koron (1150 złotych). Wielu studentów w polskich miastach płaci więcej za wynajęcie pokoju…
Ale w Szwecji do budowy mieszkań i rozwiązywania problemów mieszkańców zaprzęgnięto też gminy. W Polsce to się nie może na razie udać. Wiecie czemu? Bo jak się burmistrz czy wójt martwi tym, skąd wziąć kasę na wypłaty dla nauczycieli, remont chodnika i dziurawą kanalizację, to jak o w międzyczasie ma machnąć parę bloków albo nieduże osiedle?
Dobra, dość narzekania. Może by w końcu zacząć robić, tak jak na przykład Szwedzi? Oni zaczęli jakieś 60 lat temu, mają sprawdzony model, dopracowany. Znany. Owszem, Szwecja jest o wiele bogatsza niż Polska. PKB na mieszkańca z uwzględnieniem siły nabywczej na koniec 2022 roku mieliśmy na poziomie 22,4 tys. euro, oni przebili 55 tysięcy. Ale również oni byli nie tak dawno krajem biednym i jakoś się z tego wygramolili. Spróbujmy wziąć z nich przykład, proszę?
Na razie mamy coraz większy chaos
Marek Wielgo pisze, że programem "Bezpieczny Kredyt 2%" rząd wyświadczył nam niedźwiedzią przysługę. Jak na razie efektem jest gwałtowny wzrost cen mieszkań w największych metropoliach, gdzie popyt na nie jest największy. Czemu w dużych miastach? Nie ma się tu czemu dziwić, w nich rynki mieszkaniowe są po prostu największe. Żeby to pokazać powiem tylko, że moja dzielnica w Warszawie ma więcej mieszkańców niż Słupsk czy Koszalin, niewiele mniej niż Zielona Góra.
No i co z tym zrobić? Może można się wyprowadzić pod miasto? Można. Kilka tygodni temu jechałem jedną z podwarszawskich miejscowości. Było popołudnie. W pewnym momencie ominąłem niemal kilometrowy korek. Wiecie co to było? Kolejka do wjazdu w ulicę prowadzącą do kilku sporych osiedli.
Rozumiecie? Ci ludzie stoją jakieś pół godziny albo i więcej w korku, żeby dojechać do domu, który mają pewnie kilometr, dwa dalej.
I tak, pewnie część z nich mogłaby dojeżdżać do pracy w mieście pociągiem czy inną formą tzw. zbiorkomu. Ale część nie, bo również w miastach są miejsca wykluczone komunikacyjnie. A niektórzy (handlowcy, dostawcy, serwisanci etc.) po prostu muszą mieć samochód, bo to ich narzędzie pracy.
I ja nie mówię, że ci ludzie stojący w korku do domu są źli albo nierozsądni. Pewnie kupiliby mieszkanie bliżej pracy, gdyby było ich na to stać. A stać coraz mniej. Podobnie jak na wychowanie dziecka w przyzwoitych warunkach.
Narodzone, ale bez dachu nad głową
Marek Wielgo podkreśla, że właśnie m.in. z powodu braku perspektyw na samodzielne lokum, wiele par odkłada decyzję o posiadaniu pierwszego lub kolejnego dziecka, a nierzadko rezygnują z potomstwa.
W niedawnym badaniu fundacji Habitat for Humanity Poland zapytano Polki i Polaków m.in. o to, czy są takie decyzje życiowe, które uzależniają od poczucia bezpieczeństwa w kwestii zaspokojenia swoich potrzeb mieszkaniowych. Niemal jedna trzecia Polek i Polaków przyznało, że od stabilnej sytuacji mieszkaniowej uzależnia powiększenie rodziny.
No i mamy odpowiedź na pytanie, czemu w Polsce tak wolno przybywa dzieci... W 2022 roku w Polsce urodziło się 305 tys. dzieci. To najmniej od zakończenia drugiej wojny światowej. Spada liczba kobiet w wieku rozrodczym, w dodatku coraz później i coraz rzadziej decydują się na macierzyństwo, a wskaźnik dzietności nieznacznie przekracza 1,26. Aby zapewnić stabilny rozwój demograficzny kraju, powinien wynosić co najmniej 2,1–2,15.
Dziś nasza kochana władza bardziej troszczy się o dzieci nienarodzone, niż te, które już przyszły na świat. Ważne, żeby się urodziło. A że potem nie będzie miało gdzie mieszkać? Ech, damy 800 zł zamiast 500 i będzie cacy. Na co ludziom 500 czy 800 złotych, jak oni potrzebują własnego mieszkania?
Pamiętacie może Gierka? Był szkodnikiem jakich mało, ale ludzie do dziś pamiętają, że za jego czasów mieszkania w Polsce budowano na potęgę. A wiecie, co robili Szwedzi w czasie swojego mieszkaniowego boomu? Budowali kilka razy szybciej niż Gierek.