Do Biedronki tylko z doktoratem z matematyki. Znów kombinują z podawaniem cen [FELIETON]
Specjaliści z Biedronki znowu sięgnęli do najgłębszych pokładów swojej kreatywności i postanowili tak zakombinować, by przyciągnąć do siebie więcej klientów. Powiedzieć, że przesadzili, to mało. Przesadzili poprzednim razem. Teraz przebili granicę absurdu. Jak?
Poprzednio – co zresztą opisywaliśmy w INNPoland.pl – podawali ceny za sztukę, ale przy kupnie przynajmniej dwóch sztuk. Co moim zdaniem pachnie ściemą na kilometr.
Teraz wpadli na nowy pomysł i ceny podają za sztukę, ale przy kupnie dużej paczki, wielopaku. To dość skomplikowane. Najważniejsze, że nie da się kupić tej jednej rzeczy za cenę, którą podają w ogłoszeniu. Biedronka chwali się, że rolka papieru toaletowego kosztuje 99 groszy.
Ale nie można kupić jednej rolki tego papieru, bo to cena za opakowanie zawierające minimum 20 rolek. No i Biedronka nie podaje, ile trzeba zapłacić za tę paczkę z papierem toaletowym. Bo nie. Bo może się okazać, że to wcale nie jest taka świetna oferta?
Zrozumiałbym, gdyby podawano cenę za opakowanie (na przykład 19,99 zł), poniżej podkreślając, że pojedyncza rolka kosztuje jedynie 99 groszy. To by było w miarę uczciwe, bo tak ceny podają wszyscy inni. Inne sklepy nie mają z tym problemu.
Papier toaletowy to tylko jeden przykład. Drugi to cola. Na zdjęciu widać kilka butelek Coca-Coli o nieznanej pojemności i napis, że napój kosztuje 3,45 zł za litr przy kupnie 4 butelek. Ale ile zapłacę za te 4 butelki? Nie mam pojęcia, tego nie mówią. No i rozumiem, że te 3,45 zł zapłacę za colę w butelce o każdej pojemności. Ale pewności nie mam.
Rozumiecie coś z tego? To jest najwyższa skala absurdu. Wyobraźcie sobie, że idziecie do sklepu kupić jajka. Pytacie o cenę.
– Dzień dobry, ile kosztuje jajko?
– Dzień dobry, 80 groszy.
– Za sztukę?
– Nie, za 100 gramów przy kupnie minimum 40 sztuk.
Pomieszanie z poplątaniem. Nie wiem, jak wy, ale ja mam poczucie, że ktoś usiłuje mnie zrobić w konia. Zastanawiam się, po co Biedronka to robi? Jaki jest w tym cel? Mówimy w końcu o prawdopodobnie największym polskim detaliście.
Czemu każecie nam zgadywać albo obliczać?!
Biedronka nie potrzebuje dopalaczy, by sprzedawać dużo, by sprzedawać tanio, by być najważniejszym sklepem dla kilkudziesięciu milionów Polaków! Więc w imię jakiej chorej idei znowu zaczyna kombinować z cenami i ściemniać?
Inne sklepy jakoś nie mają problemu z podawaniem cen faktycznych, rzeczywistych. Biedronka na pytanie ile co kosztuje, mówi: a zgadnij sobie! Niedawno internauci śmiali się, że do sklepu trzeba będzie chodzić z kalkulatorem, a na cenówkach pojawią się znaki potęgowania i pierwiastkowania. Jesteśmy już blisko tego momentu...
Od kilku tygodni słyszę w radiu reklamy Lidla i Biedronki. I słucham, że według jednych badań, to Lidl jest najtańszy. A według innych, "kiedy ceny są liczone prawidłowo", to jednak Biedronka. Więc skoro ta idealnie tania Biedronka jest naprawdę najtańsza, to po co stosuje – po raz kolejny – chwyty poniżej pasa i kombinuje jak koń pod górę, żeby usilnie to udowodnić?
Być może zapaść w handlu jest tak głęboka, że sieci sklepów chwytają się brzytwy, byle tylko skusić klientów swoją ofertą? A może my, ich klienci, tak mocno liczymy każdy grosz, że nawet obietnica oszczędzenia niewielkiej sumki ma dla nas kluczowe znaczenie?