Krótka rzecz o edukacji
Adam Kostrzewa
26 czerwca 2015, 13:20·7 minut czytania
Publikacja artykułu: 26 czerwca 2015, 13:20Może nie tak krótka, jak nakazuje standard blogu, ale na pewno zbyt krótka jak na skalę problemu. Problem dotyczy trudnej zazwyczaj współpracy nauki i biznesu, w moim przekonaniu trudnej ze względu na nieprzystający do potrzeb system edukacji w obszarze szeroko pojętej ekonomii i przedsiębiorczości.
Za mało wiedzy
Typowe postrzeganie (najczęstsze) problemów we współpracy biznesu z nauką wiąże się z tzw. luką finansowania – dostępnością źródeł finasowania projektów we wczesnych stadiach rozwoju. Pozostawmy przez chwilę poza rozważaniem te przypadki, którym się udaje i współpracować i finansować projekty, co zresztą często bywa tożsame – to nadal niestety mniejszość, z wielu powodów.
Luka finansowa, osławiona niemożność, gdzie bez mostów ani rusz. Być może problem nie polega na braku finansowania. Finansowania jest w bród, nawet jeśli większość z tego samego źródła. W coraz mniejszej mierze problemem jest brak finansowania na wczesne, czy wręcz zalążkowe fazy projektów. Prawdziwa luka dotyczy edukacji, stanu świadomości ekonomicznej i biznesowej obu stron. Także zakresu oczekiwań – patrz „Mity”.
Problem współpracy najczęściej wiąże się z rozminięciem oczekiwań start-up’u i biznesu. I nie chodzi tu wyłącznie o sytuację „dają nam za mało” – „chcą za dużo”, „nie rozumieją naszego produktu” – „nie wiem, czy pasuje to do naszego biznesu” lub „nie widzą przełomowego charakteru” – „nie rozumieją specyfiki naszej branży”. Obie strony mają – przede wszystkim – małe wzajemne rozumienie istoty swojego działania. Nie rozumiejąc istoty, nie umieją znaleźć porozumienia na poziomie indywidualnego projektu czy przedsięwzięcia biznesowego. Opierają się raczej na wyobrażeniu niż wiedzy o np. procesach funkcjonowania biznesu lub potencjale komercyjnym rozwiązań opracowywanych przez naukowców. Dodając do tego równie częste uprzedzenia, nawarstwione przez lata braku wiedzy lub choćby rozmowy, dochodzimy do stanu, w którym biznes „nie docenia” dorobku i potencjału, a nauka „jest ponad” potrzeby i stara się unikalne sytuacje kreowania potrzeb przez innowacje (unikalne w ogóle lub unikalne inicjalnie, przykład Apple) przekładać na standard działania biznesu. I to nie działa.
O jakim biznesie mówimy? Praktycznie o każdym. Nie tylko „innowacyjnym”, zaawansowanych technologiach, czy jak by tego nie nazywać. Każdy biznes, z istoty strategii i procesu rozwoju, dochodzi do etapu, w którym chętnie wspomoże trudny wzrost organiczny akwizycją rozwiązania czy start-up’u generującego wzrost łatwiej i szybciej niż działania własne. Podkreślmy, generującego wzrost, a nie tylko rozwiązującego problem np. techniczny czy zaspokajającego potrzebę. Komercjalizacja wyników prac BR wpisuje się w ten szeroki kontekst, a nie stanowi wyjątek od reguły. I to właśnie brak takiej świadomości, brak rozumienia długoterminowej strategii wzrostu biznesu i gospodarki powoduje mylne postrzeganie wzajemnych ról. Nauka „zbawia” biznes nowym cudem techniki, podczas gdy potrzebny jest mały plaster. Biznes pyta o plaster, ale nie jest świadom, że może dostać „profilaktykę skaleczeń”. Za mało rozmów. Za mało rozumienia. Za mało wiedzy.
Mówimy też o każdej skali biznesu – w przypadku „dużych” wdrożeń przemysłowych lub branż takich jak np. farmaceutyczna, wydatki związane z wdrożeniami są zdecydowanie wyższe niż w przypadku np. startupów internetowych. Szczególnie, gdy muszą być poprzedzone rozległymi badaniami. Ale, niezależnie od skali wydatków, biznes nie może być (i nie jest) ich „zakładnikiem”, skłonnym do dorzucenia kilku mln skoro wydano już kilkadziesiąt. Podejmując badania, często nie ma szansy przewidzieć, czy i w jakim zakresie może nastąpić ewentualna komercjalizacja. To zupełnie naturalne i dlatego niezbędne są źródła finansujące prace BR niezależnie od szans komercyjnych (w sferze badań stosowanych, tym bardziej w przypadku badań podstawowych, ale to już inna historia). Czasem bowiem szansa komercjalizacji istnieje i warto, by taką możliwość naukowcy umieli wykorzystać. Także dlatego, że biznes umie te szanse zmierzyć i podjąć na ich podstawie decyzję. Dlatego konieczny jest wspólny język i warto się go uczyć by umieć się dogadać.
Dlaczego brakuje wiedzy
Wystarczy porozmawiać z zespołami projektowymi, poczytać dokumentację konkursową lub uczestniczyć w przesłuchaniach komitetów inwestycyjnych – edukacji brakuje. Przekaz prezentowany (najczęściej) przez start-up (czytaj szerzej, pomysłodawcę, zespół projektowy itp.) ogranicza się do pitchingu, prezentacji pomysłu wystarczającej na pierwszym etapie. Wiedzy brakuje do skutecznej realizacji etapów kolejnych, gdy trzeba już biznes prowadzić, a zwykle nie jest on już tak obiecujący jak na slajdach lub w biznes planie.
Dlaczego brakuje? Moim zdaniem, przede wszystkim ze względu na brak spójnego systemu edukacji ekonomicznej. Skąd naukowiec może poznać zagadnienia związane z ekonomią, skoro edukacja dotycząca biznesu i przedsiębiorczości jest ograniczona i teoretyczna? W liceach wprowadzono przedmiot „przedsiębiorczość”, ale jej wymiar jest wyłącznie symboliczny. W ramach studiów edukacja ekonomiczna raczej „bywa” niż „jest” i raczej w teorii niż w praktyce. Wobec takiej sytuacji tylko osobista inicjatywa daje szansę na pozyskanie wiedzy. Ale wiedza to nie tylko umiejętność pitchingu - najbardziej popularna i najczęstsza oferta dla aspirujących do biznesu. Brakuje szerszego podejścia, pokazywania mechanizmów długoterminowego zarządzania, budowania strategii i jej wdrażania, zarządzania operacyjnego, praktycznego. I tak dalej, i tym podobne. Brakuje też praktycznych ćwiczeń, dających szanse wyjść poza slajdy i wykład, pozwalających konfrontować teorię z praktyką, nauczyć się języka sprawozdań finansowych i rozumieć ich przekaz. Bez podobnej wiedzy kultura startup’owa będzie rodzić kolejne firmy, ale równie duża ich liczba nie przetrwa roku lub kilku lat zderzenia z rzeczywistością gospodarczą. I to nie dlatego, że pomysł biznesowy się nie obroni (lub nie tylko dlatego) – pomysł może się sprawdzić, ale zespół nie poradzi sobie z codziennym prozaicznym zarządzaniem. Takim, z jakim radzi sobie np. sklep z marchewką.
Szczęśliwie istnieją różne formy kształcenia ekonomicznego, jak i różne są profile uzyskiwanych przez nie efektów. Coraz częściej podmioty biznesowe wspierają ofertę edukacyjną, doświadczając na sobie nikłego efektu dotychczasowych działań. Poniekąd walcząc z regułą „garbage in, garbage out”. Wiem o czym mówię, bo sam to robię – prowadzę szkolenie w formie gry symulacyjnej, dającej naukowcom szansę wejścia „w buty” przedsiębiorcy. Różnica w podejściu polega na tym, że tu zadaniem jest wprowadzanie pojęć z codzienności ekonomicznej i uczenie języka – uniwersalnego w świecie języka sprawozdań finansowych. Nudne? Być może nieco bardziej niż codzienne odkrywanie koła. Przydatne? Bez wątpienia. Choćby na podstawie opinii uczestników, zwłaszcza tych którzy po kilku latach mówią „warto było”.
Czy można zrobić więcej? Na pewno. Przykładowo, można łączyć profile szkoleń, budować programy dla przedsiębiorców wywodzących się z świata nauki, uczące i „sprzedania” pomysłu biznesowi, i zarządzania, i rozumienia sprawozdań finansowych, i tak dalej. Inaczej mówiąc, dając cały bilet na pociąg „przedsiębiorczość”, a nie tylko wstęp do pierwszego wagonu. Zapraszam do współpracy.
Mity
Powodem słabego dialogu jest też spora liczba mitów, funkcjonujących wzajemnie na pograniczu biznes / nauka. Mitów utrzymujących się mimo zmian w obu sferach i wynikających ponownie z braku wiedzy, edukacji i informacji.
• Albo biznes, albo nauka – spotyka się czasem przeświadczenie, że nie ma powrotu do nauki, gdy wejdziemy do biznesu, co hamuje czasem tych, którzy chcieliby spróbować. Nieprawda. Są przykłady, które pokazują, że można. Zbyt mało - ciągle w czasie spotkań przywołuję ich zaledwie kilka - ale są. W jednym ze wcześniejszych tekstów mówiłem o tym, że trzeba „wysiąść z łodzi”, by zająć się biznesem. Ale w „łodzi” ktoś pozostaje i owszem, można wracać. Rzeka nauki płynie nadal, panta rhei.
• „Wiemy lepiej” – tak ze strony biznesu, jak i z pozycji naukowca spotykamy pogląd typu „my lepiej wiemy czego wam trzeba”. Czasem to może być prawda, ale rzadko nią bywa. Tym rzadziej, im mniej rozmawiamy. Istnieje coś co nazywam syndromem prototypu – zespół cyzeluje prototyp, aby już lśniący pokazać w spółce. Wówczas, bywa że nieoczekiwanie, dowiaduje się „tydzień temu kupiliśmy coś podobnego”. Gdyby nawiązać kontakt wcześniej, próbować porozmawiać, być może zakup technologii dotyczyłby naszego zespołu, nawet z brzydkim prototypem. Bo wiedzielibyśmy „czego chce biznes”. Ale także dlatego, że innowacja przyrostowa jest łatwiejsza do strawienia w biznesie. Choćby ze względów finansowych i organizacyjnych.
• „Mamy nowe rozwiązanie” – bywa, że to biznes komunikuje novum, nowe rozwiązanie, które zostanie wdrożone po etapie badań, we współpracy z naukowcami, rewolucjonizujące branżę lub model biznesowy. Tymczasem krótki nawet przegląd źródeł pozwala „odkryć” rozwiązanie alternatywne lub tożsame, gotowe, opracowane, czekające na półce, czasem o krok (o tym więcej w kolejnym tekście). Dla tego typu sytuacji świetnym rozwiązaniem, mam nadzieję, będzie nowo funkcjonująca, przygotowana przez ARP
Platforma Transferu Technologii. Odmienna niż dotąd funkcjonujące, liczne bazy technologii, bo łącząca dawców z biorcami.
• „Fokus na trakcję” – uroczy termin środowiskowy, wskazujący potrzebę skupienia uwagi na realizacji sprzedaży, a nie tylko na dopracowaniu technologii i prezentowaniu jej wokół. Mitem i to groźnym jest pogląd, że wystarczy świetny pomysł i dalej już „jakoś” pójdzie. Bez sprzedaży nie ma biznesu, lub jak mówił Drucker, wewnątrz są tylko koszty, wyniki są zawsze na zewnątrz. Ta wydawało by się prosta prawda jest powodem tak dużej liczby porażek start-upów, które po prostu nie sprzedają. Z czym radzi sobie „sklep z marchewką”.
Wystarczy. Można więcej, ale tych kilka przykładów odpowiada za sporą liczbę pomyłek, porażek lub choćby tylko zaniechań w podejmowaniu działalności biznesowej. A szkoda, bo potencjał innowacyjnych rozwiązań „z nauki” jest ogromny.
Brakuje „zaledwie” edukacji. Jakiej? O tym następnym razem.