Ora et Labora
Adam Kostrzewa
24 stycznia 2016, 22:13·3 minuty czytania
Publikacja artykułu: 24 stycznia 2016, 22:13 Módl się i pracuj. Benedykt z Nursji oparł na tej regule porządek (dnia) najstarszego zakonu świata. Prosta reguła, jasna, czytelna. Może za prosta dla dzisiejszych, skomplikowanych czasów i jeszcze bardziej skomplikowanych technologii?
Spróbujmy przełożyć na obecne realia - módl się o pomysły, pracuj nad wdrożeniem. Pomysł to nie tylko ukoronowanie wiedzy, doświadczeń i pracy w laboratorium (pracy, właśnie od labora). Zwykle potrzeba czegoś więcej, natchnienia, przypadku, czy iskry bożej, jak by nie nazywać takiej nieuchwytnej inspiracji. Ale sam pomysł to zaledwie początek, dopiero praca nad nim, przełożeniem na praktykę wdrożenia pozwala nie tylko odsiać plewy od ziarna, ale także sprawić by ziarno wzeszło i dało plon.
To pierwsze (módl się) zależy od nas samych, pomysłodawców lub naukowców, sięga do fundamentów własnej edukacji, wiedzy i doświadczeń zawodowych. Umiemy sobie z tym radzić, każdy na swój sposób, każdy na bazie własnej ścieżki zawodowej.
Z drugim (pracą nad wdrożeniem) umie sobie radzić część z nas. To dobrze, ale to za mało, jeśli stawką ma być skala, pozwalająca odpowiedzialnie mówić o innowacyjnej gospodarce. Innowacyjnej gospodarki nie zrobi kilka projektów czy parę firm. Potrzeba tysięcy pomysłów i setek projektów, by skala przeszła w jakość. Tym bardziej, że praca nad wdrożeniem to zwykle wysiłek wielu. Chcemy czy nie, trzeba wyjść z laboratorium i współpracować z innymi, w tym z tak zwanym otoczeniem gospodarczym.
Jak to robić? Ba, jak dążyć do wdrożenia nie jednorazowo, ale włączyć takie działanie jako element dobrze pojętej rutyny, szlifującej pomysły do formy brylantów?
Trzeba zacząć od początku (ab ovo) – czytaj od początku procesu. Dziś mamy trochę pomysłów, coraz więcej projektów, ale ciągle niewiele. Równocześnie, mamy dużo inkubatorów, akceleratorów i innych centrów. Problem w tym, że nie mamy generatora. Generatora. Czyli inwestujemy w końcowe stadia pracy nad projektem, licząc, że dobre projekty przyjdą same. Nie przyjdą. Albo nie będzie ich tyle, ilu potrzebujemy by mówić o innowacyjnej gospodarce poprzez efekty, a nie nadzieje.
Oczywiście, inwestujemy w wiele faz prac badawczych i wdrożeń, i dobrze. Ale może zbyt wiele wydajemy na mury i sprzęt, a za mało na ludzi. Za mało na wsparcie procesu (podkreślając procesu) komercjalizacji. Zbyt wiele na same badania, za mało na pomoc we wdrożeniach, o ile ma to sens.
No właśnie. Dopiero dostrzeganie ekonomicznego sensu prac badawczych daje nadzieję na komercjalizację. Tyle, że nie ma tego dostrzegania, jeśli edukacja dotycząca ekonomii i przedsiębiorczości jest marna.
Polskie uczelnie mogą być generatorem dobrych pomysłów i dobrych projektów, wartościowej własności intelektualnej, wreszcie generatorem dobrych rozwiązań dla polskiego przemysłu (ba, nie tylko polskiego). Mogą, ale dziś nie są. Jak wiele patentów prezentowanych w bazach uczelni jest wdrażanych? No właśnie. Dziś IP powstaje często w oderwaniu od potrzeb albo bez świadomości potencjału jego wykorzystania. Oczywiście, są przykłady, że można inaczej. Ale to tylko przykłady nie zmieniające problemu skali – polskie uczelnie nie generują takiej ilości i jakości projektów, które pozwoliłyby myśleć o innowacyjnej gospodarce.
Edukacja powinna to zmienić, edukacja dla nauki. Dziś chodzi o podaż i dlatego każdy magister i doktor powinien mieć szansę przełożyć potencjał pracy badawczej na wdrożenia. Czego mu brakuje? Zwykle, banalnie, wiedzy. Program edukacyjny, może obowiązkowy dla uczelni, powinien obejmować 4 (zaledwie) elementy:
1. Edukacja – zwięzły kurs kluczowych zagadnień, dający podstawy, możliwość rozumienia zjawisk ekonomicznych, ale także podstawy słownikowe, których często brakuje (np. co to jest rentowność),
2. Warsztaty praktyczne – zajęcia pozwalające nie tylko wysłuchać praktyków, ale przećwiczyć zarządzanie firmą, zarządzanie projektem itp. według formuły wziętej od uczestnika moich zajęć: „strata w arkuszu nie boli, w biznesie już owszem”,
3. Praktyki przemysłowe – możliwość konfrontacji zamierzeń badawczych z potrzebami przemysłu, lepsze rozpoznanie popytu na innowacje i – co ważne – budowa zaufania środowisk akademia / przemysł,
4. Akceleracja dobrego materiału wyjściowego – selekcja projektów o wysokiej jakości i dalsza pomoc dla nich, w tym finansowanie dla najlepszych we współpracy z biznesem.
Przyjmując, że „da radę” wprowadzić taki program zyskujemy nie tylko strumień projektów i IP generowanych przez polskie uczelnie – podaż rozwiązań dla popytu gospodarki.
Budujemy również świadomość i jakość środowiska naukowego, które będzie mogło – coraz bardziej samodzielnie – wychodzić poza uczelnie i tworzyć biznes z przemysłem. Będzie świadome swojego potencjału i możliwości. Być może zacznie mieć te zbliżone szanse, jakimi dziś dysponują koledzy z Londynu czy Berkeley.