Monodram na 120 figur
Aleksandra Ślifirska
30 marca 2016, 20:51·4 minuty czytania
Publikacja artykułu: 30 marca 2016, 20:51To nie tylko tytuł tego artykułu, ale całego wywiadu z Piotrem Voelkelem – współwłaścicielem Grupy Kapitałowej Vox, który ukazał się w mojej drugiej książce „Rekiny biznesu w mediach. Sztuka tworzenie profilu publicznego”. Książka do księgarń trafiła miesiąc temu. Publikacja opowiada o komunikowaniu marki osobistej w biznesie.
Prof. Bralczyk powiedział, że zmorą dzisiejszych czasów, jest to, że się komunikujemy zamiast porozumiewać. Już na poziomie semantyki jakże odległe są te dwa leksemy. W tym pierwszym zawiera się podanie komunikatu, a w tym drugim jego zrozumienie, a nawet relacja. Prowadząc biznes, uczymy się różnych rzeczy, m.in. wytrwałości w dążeniu do celu, nabywamy różnych kompetencji, czasami bardzo wyabstrahowanych z naszej rzeczywistości, ale czy uczymy się porozumiewania z innymi ludźmi? I czy dla człowieka biznesu to jest sztuka warta zachodu?
Oczywiście, że jest warta. Powinniśmy się uczyć porozumiewać z ludźmi. Wielu nie ma do tego żadnej kompetencji i robi mnóstwo błędów, czasami bardzo śmiesznych.
To skąd ta wiedza u Pana?
Nie, ta, która mi mówi, że się Pan dobrze porozumiewa i w sposób skuteczny komunikuje.
W dziedzinie komunikacji jestem samoukiem. Poziom moich umiejętności jest wynikiem sytuacji, w których stawiało mnie życie. Doświadczyłem wielu wystąpień publicznych, obyłem się z tym bardzo specyficznym stanem. Nigdy w tej dziedzinie nie miałem doradców. No… może z wyjątkiem jednego –mojej żony, która podpowiadała proste, ale ważne rzeczy: „Nie rób tego”, albo „Stań inaczej”. Bardzo lubię ludzi i z przyjemnością z nimi rozmawiam. Obserwując otoczenie, uczę się wywierać na nie wpływ . Przyglądam się, wyciągam wnioski, wiem coraz lepiej, które zachowania są skuteczne, a które nie. Pomagało też to, że zawsze mówiłem w swoim imieniu, w związku z czym mogłem stawiać na szczerość. W zupełnie innej sytuacji jest aktor, który musi wcielać się w kogoś innego. Tego trzeba się nauczyć.
Ale przecież Pana wystąpienie na TEDx, kiedy opowiadał Pan historię pt.: „Dziadku, kocham życie”, podczas której przywołał Pan relację z wnukiem, robiąc z tego trafioną figurę stylistyczną, musiało być wcześniej przygotowane. Musiał się Pan zmieścić w kilku minutach, a jednocześnie zawrzeć sedno.
Wystąpienie w TEDx było dla mnie ważne i przygotowałem się do niego najlepiej jak umiałem. Wiedziałem, że poza wszystkimi obserwatorami z Polski i ze świata zobaczy to wielu moich współpracowników i naszych studentów. Wywiady i zamieszczane w mediach teksty trafiają do różnych środowisk. Tą drogą bardzo skutecznie porozumiewam się z parterami związanymi z całą grupą naszych firm i uczelni.
Uważa Pan, że szczerej komunikacji nie należy się uczyć?
Szczerość jest łatwiejsza, bo stawia na siłę prawdy.
Nie interesuje mnie rola maga, zakonnika, płatnego zabójcy czy kogokolwiek innego. Rozmawiamy o roli Piotra Voelkela. Tylko ta rola mnie interesuje. I to też jest rola. Nie chodzi mi o maskę, którą ta postać zakłada, bo przecież ja wiem, że jej Pan nie założy. Pana komunikacja jest szczera i osiąga Pan nią cele . Znajduje na co dzień wielu prezesów, którzy też są szczerzy, ale nie pociągają za sobą tłumów i niewielu też ludzi chce ich słuchać. I to jest największa ich porażka. Z drugiej strony ten przymiotnik „szczera” wydaje się niewystarczający. W biznesie szczera komunikacji to chyba zbyt mało. Potrzeba czegoś więcej. Zaangażowana?
Myślę, że mój sukces polega na tym, że od dziecka potrafiłem się komunikować z bardzo różnymi ludźmi. To moja kluczowa kompetencja. Umiem rozmawiać z inżynierem, rzemieślnikiem, humanistą, artystą. Spektakularne projekty, które się powiodły, wiele udanych premier podczas kilkuletniej pracy w teatrze, realizacja grupy rzeźb Magdaleny Abakanowicz czy wielka wystawa Igora Mitoraja – wynikały z tego, że rozumiałem, zarówno komplikacje technologiczne, jak i ambicje artystów. A ponieważ sam nie mam żadnego artystycznego talentu, to zawsze ich podziwiałem i szanowałem. Efektem fascynacji i sympatii była gotowość do wspierania ich działań i marzeń. Na ten temat krąży do dziś wiele anegdot, m.in. o tym, jak przekonałem odlewników w Śremie, żeby zajmowali się Abakanowicz inaczej, niż kolejną częścią do silnika. Na czym polegał problem? Oni uważali, że jak odlew się nie uda, to wrzucą go do pieca i przetopią. Takiej praktyki nie akceptowała Abakanowicz bo każdy jej odlew był unikalny, inny. Marzyła o wykonaniu 120 różnych, choć podobnych rzeźb . Aby przygotować kolejne modele przyjeżdżała specjalnie z Warszawy i własnoręcznie wykonywała formę. Żeby pokazać wagę osobistego zaangażowania artysty opowiadałem o tym, że Matejko namalował tylko jeden oryginał Bitwy Pod Grunwaldem i jego wartość jest kila tysięcy razy większa niż każda kopia czy reprodukcja. Powoli rozumieli artystkę i szanowali jej pracę. Nie niszczyli wykonanych odlewów, nie traktowali jak złomu. Początek był też trudny, bo Magdalena dla uzyskania zaplanowanego efektu wymyśliła inne, nieznane w odlewni sposoby przygotowania modelu. Powstał mały zespół, polubiliśmy się i powoli bez zbędnych napięć powstało 120 unikalnych rzeźb, które dziś stoją na poznańskiej Cytadeli.
Źródło: Aleksandra Ślifirska "Rekiny biznesu w mediach. Sztuka tworzenia profilu publicznego", PWN, Warszawa 2016.