W centrach usług zlokalizowanych w Polsce pracuje już 150 tys. specjalistów a do 2020 r. ich liczba może wzrosnąć nawet do 250 tys. Czy ten dynamiczny wzrost zatrudnienia w oddziałach zachodnich korporacji powinien być powodem do optymizmu czy przeciwnie powodem do obaw?
Od ponad 10 lat jesteśmy świadkami rosnącego zapotrzebowania na polskich specjalistów ze strony zachodnich koncernów, przenoszących do Polski procesy biznesowe. Jeśli wierzyć prognozom, w ciągu najbliższych 5 lat w dużych miastach – Warszawie, Krakowie, Wrocławiu, Trójmieście, Poznaniu i Katowicach – powstanie ćwierć miliona etatów dla wykwalifikowanych specjalistów. Przede wszystkim z obszaru IT, ale także finansów i księgowości, bankowości, ubezpieczeń oraz inwestycji. Powodem takiego stanu rzeczy są przede wszystkim niższe koszty pracy w Polsce potęgowane dodatkowo przez ulgi podatkowe i możliwość lokowania biznesu w specjalnych strefach ekonomicznych. Ale pieniądze to nie jedyny powód zainteresowania naszym rynkiem ze strony zachodnich firm.
Istotnym argumentem za przenoszeniem do Polski procesów biznesowych jest bliskość kulturowa oraz wysokie kompetencje naszych pracowników. Charles Parks, brytyjski specjalista ds. outsourcingu pracowników IT w Pinsent Masons nie bez powodu radzi brytyjskim przedsiębiorcom, by rozważając nearshoring rozważyli przede wszystkim polski rynek - Współczynnik wykształcenia w Polsce jest niezwykle wysoki. Im dalej będziemy podążać na wschód Europy, tym bardziej zwiększać się będą różnice kulturowe i językowe – tłumaczy.
Wypełnianie luki
W najbliższych latach zachodnie przedsiębiorstwa będą zwiększały swoją obecność w Europie Środkowo-Wschodniej. Z pewnością nie będą miały żadnych skrupułów, by pozyskać specjalistów z biedniejszych, a jednocześnie bliskich kulturowo rynków, bo demografia nie sprzyja Europie. Do tej pory szybki wzrost gospodarczy napędzała rosnąca populacja oraz produktywność. Dziś paliwo w tym pierwszym silniku się wyczerpuje. Jak szacuje Komisja Europejska luka w rynku na Starym Kontynencie obecnie może sięgać około 300 tysięcy pracowników, ale do 2020 roku deficyt może przekroczyć nawet okrągły milion. Żeby zapobiec rozwojowi takiej sytuacji Komisja chce promować umiejętności cyfrowe wśród młodzieży już na najwcześniejszych fazach jej edukacyjnego rozwoju, ale nie ma się co oszukiwać - jest to nic innego jak łatanie dziury niemożliwej do załatania.
Thomas de Maiziere, niemiecki minister spraw wewnętrznych przyznał niedawno bez ogródek, że Niemcy skazane są na fachowców zza granicy. Nasz zachodni sąsiad zresztą konsekwentnie wprowadza kolejne ułatwienia dla „pozaniemieckich” pracowników - obniżone zostały progi pozwalające na uzyskanie pozwolenia na pracę, tzw. Niebieskiej Karty (Blue Card). Dolna granica rocznych dochodów została zmieniona z 66 tys. rocznie do 44 800 euro, wprowadzono półroczny okres pozwolenia na pobyt przeznaczony na poszukiwanie pracy a posiadacze Blue Card – przy dobrej znajomości języka - mogą uzyskać pozwolenie na stały pobyt już po dwóch a nie jak dotąd, po trzech latach pracy w Niemczech. Nie tylko nasz zachodni sąsiad zdaje sobie sprawę z tego, że eksport kompetencji jest jedynym sposobem na utrzymanie wzrostu. Ułatwienia wprowadzają także inne kraje. Co to dla nas oznacza?
Dane dotyczące wzrostu zaangażowania zachodnich centrów outsourcingowych w Polsce są traktowane na ogół z dużym optymizmem – wszak firmy tworzą nowe miejsca pracy, nasi pracownicy mają szansę odnieść sukces pracując dla zachodnich korporacji i zrobić międzynarodową karierę. Te informacje powinny być dla nas jednak bardzo poważnym sygnałem ostrzegawczym – nie tylko dla polskich firm, ale także dla rządzących. Bez wykształconej, wykwalifikowanej kadry nie będziemy w stanie dokonać kolejnego skoku gospodarczego i cywilizacyjnego. Dziś jesteśmy rezerwuarem kompetencji dla zachodnich firm, choć mamy potencjał, by konkurować ze światowymi koncernami. Z zagłębia hydraulików i spawaczy stajemy się coraz częściej twórcą zaawansowanych technologii. Ta tendencja została zauważona w Global Competitiveness Report 2014 – 2015, końcowym dziele Światowego Forum Ekonomicznego (WEF), które zaliczyło Polskę do grona 24 gospodarek świata z wyraźnie rosnącą tendencją do autorskich innowacji. Nie trudno tutaj o skojarzenia z Chinami, które z dostawcy bielizny i taniej elektroniki przekształciły się w gracza, który ma coraz więcej do powiedzenia na rynku nowych technologii.
Polskie miejsce na mapie
Nasze miejsce na globalnej mapie zależy w dużej mierze od dostępu do wykwalifikowanych specjalistów, a zagrożenie, że ich zabraknie, jest spore. Problem staje się szczególnie palący w branży nowych technologii. Według branżowego magazynu Computerworld, każda z ankietowanych firmy chce zatrudnić w ciągu roku średnio 96 pracowników. Pytanie na ile będzie to realne jeśli jedno zachodnie centrum usług potrafi w ciągu roku zwiększyć zatrudnienie nie o kilkaset a o kilka tysięcy osób.
Sytuację komplikuje fakt, że na przestrzeni ostatnich 10 lat z Polski wyjechało ponad 32 tysięcy specjalistów – stajemy się powoli kompetencyjną pustynią. Pod względem zarobkowej emigracji wyprzedzamy nawet takich unijnych maruderów jak Rumunia czy Grecja. Gwoli sprawiedliwości należy dodać, że migracja zarobkowa dotyczy wszystkich europejskich krajów. W niektórych liczba specjalistów, którzy zdecydowali się opuścić kraj jest niewiele mniejsza niż w Polsce. Z Rumunii wyjechało blisko 25 tys. osób, z Grecji 22 tys. a Hiszpanię opuściło w tym czasie 12 tys. wykwalifikowanych pracowników. Wyjątkiem nie jest też Europa Zachodnia. Z Belgii wyjechało ponad 10 tys. specjalistów, z Niemiec 21 tys. Najwięcej, bo 29 tys. osób zdecydowało się na opuszczenie Wielkiej Brytanii. Ale te statystyki to tylko jedna strona medalu. Jeśli przeanalizujemy liczby dotyczące napływu specjalistów, to okaże się, że spośród wszystkich zachodnich krajów tylko kilka ma ujemny bilans. I poza Hiszpanią, gdzie wyniósł on 11 tys. w pozostałych państwach nie przekracza kilku tysięcy. Wielka Brytania, mimo dużej utraty specjalistów, zanotowała dodatni bilans na poziomie ponad 55 tys. osób. W tym samym czasie Polska zanotowała deficyt na poziomie 30 tys. osób.
Wojna o talent
Dziś magnesem przyciągającym zachodnich inwestorów jest przede wszystkim tańsza siła robocza. Jeśli nasze pensje w najbliższych latach wzrosną, goniąc średnią europejską, istnieje całkiem realne ryzyko, że zachodnie firmy przeniosą się do tańszych krajów o równie wysokim potencjale kompetencyjnym. Najbliższe lata upłyną więc pod znakiem wojny o wykwalifikowanych pracowników. Kwestie zarządzania talentami, rozwoju kompetencji stają się dla zarządzających firmami istotne jak nigdy wcześniej. Paradoksalnie polskim firmom z pomocą przychodzi demografia – dla „millenialsów” kariera w zachodnich firmach nie jest przedmiotem pożądania. To jednak nie wystarczy. Choć polskie firmy są coraz silniejsze, to bez wsparcia państwa walkę o kompetencje mogą przegrać z zamożnymi, globalnymi graczami. Potrzebne są instrumenty wspierania polskich innowacyjnych firm i troska o rynek wewnętrzny. Do tego potrzeba jednak długofalowych działań i krytycznego spojrzenia, a dziś przeważa optymizm.
*tytuł oraz śródtytuły pochodzą od redakcji