Etos pracy czyli retro-innowacja?
Beata Kenig
08 września 2015, 15:39·5 minut czytania
Publikacja artykułu: 08 września 2015, 15:39W pewnej z pozoru banalnej komedii, znakomity aktor, Morgan Freeman, który w filmie gra Boga, wypowiada słowa, które można przetłumaczyć mniej więcej tak: „Ludzie nie doceniają wartości pracy fizycznej. Jest w niej wolność. Najszczęśliwsi ludzie pod koniec dnia wracają do domów śmierdząc potem.” Chyba można powiedzieć, że stwierdzenie to, choć bezpośrednio odnosi się do pracy fizycznej, zawiera w sobie głębsze znaczenie: najszczęśliwsi ludzie wracają do domu w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku.
Hannah Arendt w książce „Kondycja ludzka,” zawarła rozróżnienie pomiędzy pracą będącą jedynie procesem służącym biologicznemu podtrzymaniu życia i nie prowadzącym do powstania trwałego produktu a wytwarzaniem, zajęciem bardziej szlachetnym, tym rodzajem aktywności człowieka, który prowadzi do konkretnych rezultatów. Czy dzisiaj zgodzilibyśmy się z takim rozróżnieniem? Przydatność i pożytek z danego zajęcia nie musi być przecież mierzony wyłącznie namacalnymi wytworami. Czystość otoczenia, w jakim funkcjonujemy, jest przecież równie niezbędna do życia jak narzędzia, dzięki którym dokonuje się postęp techniczny. To przydatność danego działania powinna być miarą jego wartości, nie zaś to, czy jego efektem jest nie podlegający natychmiastowej konsumpcji produkt. Niezależnie od przyjętych rozróżnień praca to integralna część egzystencji ludzkiej. W najbardziej podstawowym wymiarze to konieczność narzucona przez przyrodę i biologicznego cyklu trudu przeplatającego się z zasłużonym i dającym szczególny rodzaj przyjemności odpoczynkiem. Ale to także najlepszy z możliwych sposób na spełnienie i poczucie bycia przydatnym i użytecznym.
Poglądy na temat sensu pracy ulegały zmianom w toku ewolucji społecznej i rozwoju cywilizacji technicznej. W starożytności żywiono pogardę dla trudu fizycznego. Według Hannah Arendt „pracować” dla ludzi antyku oznaczało być zniewolonym przez konieczność, a wszelkie zajęcia służące podtrzymaniu życia miały niewolniczą naturę. Dlatego też do niewolników należało ich wykonywanie. Niewolnicy w starożytności nie byli postrzegani jako źródło taniej siły roboczej lecz środkiem pozwalającym ich właścicielom oddawać się bardziej nobilitującym zajęciom. Nastanie chrześcijaństwa, choć nie rozwiązało problemu niewolnictwa, przyniosło odmienne od starożytności postrzeganie pracy jako obowiązku, środka niezbędnego w dążeniu do harmonii z naturą, z Bogiem, chroniącego przed moralnym zepsuciem. Najpełniejszy wyraz znalazło to w protestanckiej doktrynie sumiennej pracy jako najważniejszej zasługi prowadzącej do zbawienia. Szwajcarscy kalwini, a po nich m.in. angielscy purytanie wyznawali doktrynę predestynacji, wedle której przeznaczeniem poszczególnych jednostek było albo zbawienie albo potępienie. Dlatego bogacenie się za życia było dla nich oznaką łaski boskiej, a tym samym zapowiedzią przyszłego zbawienia. Aby osiągnąć dobrobyt, należało wyrzec się ziemskich uciech i oddać wytężonej, uczciwej pracy na chwałę Boga. Pobożność i nadzieja na zbawienie leżały u podstaw tego, co słynny niemiecki socjolog Max Weber nazwał protestancką etyką pracy.
W XXI wieku, pomimo rozwoju myśli humanistycznej, miewamy ambiwalentny stosunek do pracy. Cenimy ją jako dobro czy nawet prawo podstawowe, ale zbyt często dzielimy na bardziej lub mniej godne i szlachetne zajęcia; straszymy dzieci, że jeśli nie przyłożą się do nauki, będą zamiatać ulice, dobrze wiedząc, że bez zamiatających ulice nasza codzienna egzystencja stałaby się niemożliwa. Szacunek do pracy jako zajęcia społecznie użytecznego, niezależnie od przypisanej mu kwalifikacji, muszą na nowo odkrywać ci, którzy przez dłuższy czas nie mieli żadnego konstruktywnego zajęcia. To podstawowy warunek powrotu do społeczeństwa dla ludzi odbywających kary więzienia. Resocjalizacja poprzez przyuczenie do zawodu to żadna społeczna innowacja. Ale podejście holistyczne, łączące aktywizację zawodową z terapeutycznymi właściwościami uprawiania sztuki, opieki nad potrzebującymi lub kontaktu z przyrodą to w Polsce wciąż nowatorskie podejście do reintegracji byłych skazanych ze społeczeństwem. Krzysztof Konieczny i Marek Łagodziński podjęli działania, dzięki którym resocjalizacja przez pracę nabrała nowych znaczeń. Marek Łagodziński, założyciel Fundacji Sławek, już w 1992 uświadomił sobie, ze człowiek, którego życie przez wiele lat ograniczone jest do celi i spacerniaka, po wyjściu z więzienia ma wszelkie szanse powrócić do przestępczego życia. Z codziennym życiem więźniów zetknął się, kiedy pierwszy raz przyszedł do więzienia na Rakowieckiej na spotkanie AA. Wtedy też zaczął organizować indywidualne spotkania z osadzonymi, a tych, którzy wychodzili na wolność, zatrudniał w swoim warsztacie samochodowym. W 1998 roku wraz z żoną Danutą, córką Izabellą i synem Krzysztofem założył Fundację Sławek, nazwaną tak od imienia pierwszego podopiecznego. Nie jest niczym zaskakującym, że tym, którzy wiele lat spędzili za kratkami, najtrudniej zyskać zaufanie potencjalnego pracodawcy. Dlatego programy aktywizujące Fundacji Sławek zaczynają się długo przed końcem wyroku i nie ograniczają się do szkoleń zawodowych. Marek Łagodziński wychodzi z założenia, że motywacja do wzięcia losu w swoje ręce rośnie wraz z poczuciem, że ma się do kogo wracać. Dlatego programom wsparcia polegającym na podnoszeniu kwalifikacji zawodowych i pomocy w poszukiwaniu zatrudnienia towarzyszą programy mediacji i probacji, opieki pedagogicznej, prawnej i psychologicznej, skierowanej zarówno do więźniów jak i ich rodzin. Łączeniu rodzin służą takie programy, jak „Poczytaj mi,” w ramach którego więźniowie czytają i nagrywają bajki, które na płytach CD trafiają do ich dzieci.
Ponieważ skazani przebywający w zakładach karnych nie wierzą, że po wyjściu na wolność mogą prowadzić uczciwe, samodzielne życie w trzeźwości, bez powrotu na drogę przestępstwa, Fundacja Sławek organizuje spotkania skazanych z byłymi więźniami, którzy stanęli na nogi, wyszli z uzależnień, i osiągnęli sukces zawodowy i rodzinny. Niezwykle cenne resocjalizacyjne właściwości mają także pielgrzymki na Jasną Górę, w których od lat uczestniczą kolejni podopieczni Fundacji. Tutaj mają szansę być szczególnie przydatni: podczas pielgrzymki każdy uczestniczący w niej więzień sprawuje opiekę nad osobą niepełnosprawną, a troska o drugiego człowieka uczy tolerancji, wrażliwości, pokory i przezwyciężania własnych słabości.
W 2004 roku, Krzysztof Konieczny, przyrodnik i długoletni członek Polskiego Towarzystwa Przyjaciół Przyrody „pro Natura” był jednym z pomysłodawców nowatorskiego programu łączącego resocjalizację i aktywizację więźniów z działaniami na rzecz ochrony przyrody. W ramach projektów „Czarna Owca. Program resocjalizacji poprzez czynną ochronę przyrody” i „Czarna owca. Skazani na ochronę przyrody” wydzierżawiono prawie 200 ha łąk przy Zakładzie Karnym w Wołowie i założono na nich hodowlę owiec wrzosówek i owiec ras mięsnych. Część tego obszaru stanowi fragment Parku Krajobrazowego „Dolina Jezierzycy,” a praca więźniów zaczęła przywracać tam naturalne żerowiska i lęgowiska wielu gatunków ptaków. Wszystko to dzięki pasącym się na łąkach owcom, którymi opiekowali się więźniowie. Oprócz hodowli owiec skazani uczestniczyli w licznych szkoleniach i kursach (rękodzielnictwa, rolnicze, budowlane, przetwórstwa spożywczego), dzięki którym zdobywali konkretne umiejętności. Jak mówi Krzysztof Konieczny, mordercy, złodzieje, ludzie, spośród których wielu nie pracowało przez całe życie, nareszcie robili coś pożytecznego. A ich praca miała znaczenie także dla przyszłych pokoleń, bo wiązała się z zachowaniem gatunków. To wartość, której nie da się zmierzyć w zwykły sposób.
Benjamin Franklin zalecał: nie trać nigdy czasu; bądź zawsze zajęty czymś pożytecznym; unikaj wszelkich niepotrzebnych działań. To właśnie ta przydatność, a nie charakter danego zajęcia, nadają sens naszym działaniom. Dla naszego bezpieczeństwa i zdrowia psychicznego dobrze jest, kiedy tę starą prawdę na nowo odkrywają nie tylko pragnący wrócić do normalności więźniowie.