Spotkania start upów – jak to się robi w U.S.A.
Beata Tylman
14 maja 2015, 01:12·4 minuty czytania
Publikacja artykułu: 14 maja 2015, 01:12Miałam przyjemność uczestniczyć w Collision Conference, która jest siostrzaną, amerykańską inicjatywą wobec znanego w Europie Web Summit, a więc największego spotkania poświęconego technologiom i strat up’om. Chciałam podzielić się z Państwem kilkoma ciekawostkami i spostrzeżeniami, które może warto przenieść na polski grunt.
Możemy krytykować te specyficzne, amerykańskie „parcie na szkło”, możemy śmiać się z niego, jako lekko sztucznego i wiecznie pozytywnie nakręconego, ale nie możemy odmówić mu skuteczności. Więc i ja, lekko wychylając się ze stałego miejsca w loży szyderców, chylę głowę i z uznaniem przyznaję, że coś w tym jest.
Ruszamy!
Zabawa zaczyna się przed konferencją
Każdy z uczestników ma do ściągnięcia (oficjalnie obowiązkowo) aplikację obsługującą konferencję, co niniejszym czynię. Appka, jak apka, program konferencji, możliwość robienia swojego planu. Zwraca uwagę możliwość sortowania uczestników pod różnymi kątami np. kraju, czy dziedziny. Ruch zaczął się tydzień przed konferencją, kiedy zaczęłam dostawać zaproszenia na spotkania i networking, bo kogoś zainteresowała Polska, albo tym, że pomagam w zdobyciu dotacji, czy wdrażania innowacji. Weekend przed był naprawdę gorący.
U nas w Polsce, przyzwyczailiśmy się do tego, że grzecznie czekamy i delikatnie zagadujemy przy stoliku z kawą. A tu proszę – akcja uprzedzająca, namierzenie, cel i pal. I naprawdę nie ma się czego wstydzić i zastanawiać jak to będzie odebrane. Najcenniejszy na takich wydarzeniach jest networking.
W czasie konferencji, w praktyce, to działa tak, że jest wiele miejsc z kanapami, gdzie można porozmawiać, niektóre dostępne tylko dla np. inwestorów. Przy ogólnie dostępnych stolikach typowa amerykańska maniera wymiany jak największej ilości wizytówek sprawdza się idealnie. Tylko pamiętajcie – po wymianie wszyscy jak najszybciej łączą się ze sobą w social media, głównie linkedin i twitter. Darmowe WiFi na konferencji było rozgrzane do czerwoności.
A prawdziwa zabawa rzeczywiście zaczyna się przed konferencją od wielkiego party na wieczór przed. Niemniej jednak, zupełnie nie po polsku, wszyscy drugiego dnia od rana są na posterunku i konferencja pęka w szwach.
Różnorodność
W sumie przyzwyczaiłam się już, że na naszych rodzimych konferencjach schemat jest zawsze podobny, czyli sesja główna plenarna i potem rozejście się na sesje tematyczne do mniejszych sal. A tu proszę zupełnie inaczej – od razu podział na typ i tematykę, czyli na Centrale Stage największe gwiazdy i rozmowy o tym jaka jest ich recepta na sukces, na Marketing Stage, gdzie wiadomo marketing, itd. Dodatkowo dwa typy workshopów (ale to naprawdę były workshopy, a nie kolejne prelekcje), czyli prowadzone przez inwestorów lub przez same start upy, które odniosły sukces.
W hallu głównym round table, dyskusje na tematy szczegółowe plus rozpracowywanie casów, prowadzone przez ekspertów tematycznych. A obok specjalne przestrzenie dostępne wyłącznie dla gości z identyfikatorem „inwestor”, gdzie mogli prowadzić biznesowe rozmowy.
Generalnie układ bardziej przypomina mi zlot fantasy, niż polskie konferencje, nawet te dla start upów.
Dwie mniejsze sceny na hallach, gdzie tematyka była bardziej praktyczna, wręcz codzienna, ale to tylko drugiego dnia, bo pierwszego toczył się na nich konkurs na najlepszy „pitch”. 4 minuty i ani chwili więcej i w tym czasie, wyłonione we wcześniejszym konkursie start upy, miały szansę przedstawić swój pomysł jury, które potem zadawało jeszcze dodatkowe pytania. Wygrała prezentacja, która według jury, miałaby najlepszy odbiór u inwestora. Już słyszę te komentarze, że 4 minuty to typowo amerykańskie i wystarcza tylko na powiedzenie, że jestem najlepszy, kilka okrzyków WOW i YES, łzy i victory na koniec z przekazem „kupujcie mnie”. No cóż, ponieważ jakiś czas temu sama miałam takie podejście, nie będę się mądrzyć.
Jednak dzisiaj, mądrzejsza o kilka doświadczeń, przyznaję z pokorą, że metoda 4 minut, a jak ktoś woli, jednej kartki, jest jedyną słuszną. Inwestorzy wielokrotnie podkreślali, że spotykają się średnio z 20 start upami dziennie. Jeszcze raz – 20toma, w ciągu jednego dnia! Oczekują, że każda prezentacja będzie miała podobny schemat i dynamikę. Najważniejsi są dla nich ludzie, ich znajomość rynku i zdolność do tzw. zapewnienia masy (np. liczby osób subskrybujących aplikację), dopiero potem patrzą na planowane przepływy i zyskowność. Trzeba pamiętać, że w US, przy tej skali inwestorów i ilości projektów, jest tendencja do inwestowania w dużą ilość i obserwowania co się z nimi dzieje, zazwyczaj w skali roku. Dopiero wtedy wchodzi się w bardziej poważne inwestycje. Bing Gordon z KPCB zainwestował w ostatnim roku w około 100 projektów i zostawił sobie z nich 14. Najważniejsze dla niego było dwa kryteria: wzrost w ciągu tego roku i zaangażowanie zespołu.
Jeśli nie umiesz sprzedać swojego pomysłu i uwiarygodnić siebie jako przedsiębiorcy w ciągu tych 4 minut, to nie pomoże Ci kolejnych 10 czy 30. Obserwując polskich przedsiębiorców muszę niestety przyznać, że umiejętności prezentacyjne nie są u nas najlepsze, a już skrótowe, konkretne, jak to mówią amerykanie „to the point” prezentacje, są naprawdę rzadkością. Dodatkowe wyzwanie to dopasowanie tematyki do tego, czego oczekują inwestorzy, a nie dewagowanie ile milionów firma będzie warta w przyszłości.
Jak start up’y sprzedają swój pomysł
Oprócz pitchy, workshopów i networkingu start upy ubiegały się w konkursie przed konferencją o miejsce wystawiennicze. Tylko uwaga, te miejsce wystawiennicze to był stand o szerokości około pół metra i tabliczka z logo. Serio! Zobaczcie na zdjęcia. Takich stoisk były prawdziwe farmy w każdym hangarze, w którym była konferencja, inne każdego dnia. I dla każdego było to naturalne, że to jest tylko punkt, miejsce gdzie można spotkać… Ciebie.
Reklama dźwignią handlu
Reklama była wszechogarniająca. Robociki, ciekawe stoiska, konkursy, niecodzienne wizytówki, rozkładane wszędzie gdzie się dało. Nikt z organizatorów nie blokował takich akcji, jeśli start up się zakwalifikował, to już w hangarach rządziły prawa rynku.
Polskie akcenty
Były! Sztuk kilka, ale za to jakie! Ja wyróżniam Sinterit i ich magiczną drukarkę 3D drukującą książki i ruchome elementy oraz TimeHub, fajne oprogramowanie do zarządzania bieżącymi sprawami biura.
Małe a cieszy
Na zakończenie kilka drobiazgów, które naprawdę pozytywnie wpływają na całokształt.
Darmowa woda:
Maszynki do głosowania o tym jak podobał się speech, organizacja, aplikacja itd.:
Punkty info w każdym hangarze, bardzo dużo osób z obsługi:
Wychodzisz z hotelu, włączasz googla, zwiększasz, zmniejszasz, nagle twój wzrok pada na chodnik, a tam jak nic - Collision i tak do celu, a na zakrętach mega pozytywni panowie kierujący, gdzie należy:
Ciekawostki
Wykład o design i jego roli we współczesnym świecie. Duży akcent na to, że design to nie wygląd, to przede wszystkim funkcjonalność, obecnie coraz częściej minaturyzacja. Mnie najbardziej urzekły pierścienie, które pełnią rolę pilota:
Poza tym świetny, emocjonalny wręcz występ o kobiecych start upach, w czym są dobre, a gdzie napotykają trudności.
Na zakończnie
Las Vegas, to w końcu Las Vegas – nigdy nie śpi.