Były też minirobociki. Joystiki. I inne bajery.
A to dlatego, że mój tata był redaktorem naczelnym pisma „Bajtek”:
„Bajtek” był pierwszym miesięcznikiem o komputerach wydawanym w Polsce. Tata tworzył go i redagował od 1985 do 1989 roku. Czym był „Bajtek” dla spragnionych innowacji technologicznej obywateli PRL-u, nie zrozumie nikt, kto nie żył u schyłku tej epoki. Ale to materiał na inny post.
Więc były komputery. Ale ja, niestety, byłam dziewczynką. Ode mnie nie oczekiwało się wiele w tym zakresie. Ot, że nie zepsuję. Nie zapcham plasteliną. Co innego od mojego starszego brata – Przemka.
Przemek od początku – zachęcany przez Tatę - wgryzł się w kodowanie. Szalał. Tworzył programy, grał w gry. Był w tym zresztą świetny. Ja z kolei stałam się uważną obserwatorką tych ewolucji. Siedziałam sobie cichutko obok i patrzyłam zafascynowana, czy jakiś zapis da spodziewany efekt. Fascynacja jednak, pozbawiona zachęty otoczenia – i wobec faktu, że komputer był jeden - pozostała platoniczna.
Nie mogę narzekać. Przemek napisał nawet grę dla mnie.
„Program dla Bianeczki” został opublikowany w „Bajtku” - o tak:
Bianeczka musiała mieć problemy z matematyką (choć sobie nie przypomina). Ale pewnie chodziło o to, że wszystkie dziewczynki takowe mają lub mieć powinny. Liczne eksperymenty udowadniają, że jak przed rozwiązywaniem zadań powiemy dziewczynkom, że kobiety sobie z tym typem równań nie radzą, to skuteczność ich rozwiązywania gwałtownie spada. W końcu pierwsza mówiąca „Barbie” wypowiadała słynną kwestię „Matematyka jest trudna” (Math Class is Tough).
W bardzo wielu domach, wciąż dzielimy dzieci według płci. Segregujemy w dostępie do technologii („nie, no chłopiec musi mieć smartfona i szybki internet”). Odmiennie stymulujemy do zainteresowania światem. Kupujemy im różne zabawki. Dajemy się zrobić w bambuko przemysłowi zabawkarskiemu, który różowe działy „kuchnia”, „bobas”, „kucyk Ponny” przeznacza dla dziewczynek, zabawki logiczne, naukowe i technologiczne – dla chłopców. Do niedawna nawet w ScienceStore w Centrum Nauki Kopernik sprzedawano różowe zestawy kubeczków i piórczników "Barbie" dla dziewczynek. Sprzedawcy zapytani o to, co to ohydztwo robi w miejscu, które miało być światłe, budzić fascynację nauką i na pewno nie reprodukować stereotypów - odpowiedzieli, że "dziewczynki przecież za tym przepadają".
Serio? Tak same z siebie? Biologicznie uwarunkowane są na róż?
I na koniec jeszcze jedna scena: tata gra z moim bratem w szachy. Ja – jak zwykle przyglądam się z boku, segreguję zbite pionki i figury, bawię królowymi. Czy jest mi z tym źle? Pewnie nie.
Mniejsza odpowiedzialność – mniejszy stres. Jak się nie gra, to się nie przegra.
Ale i nie wygra.
Przestańmy zamykać sobie ścieżki rozwoju, szanujmy swoje odmienności, pielęgnujemy indywidualne pasje i zainteresowania. Pochylajmy nad cudem bycia jedyną/ym i niepowtarzalnym/ną.
Podnośmy rekawicę.