16 stycznia do kin wchodzi film "Gra Tajemnic" ("The Imitation Game") o złamaniu kodu niemieckiej Enigmy. Jego bohaterem jest Alan Turing, genialny matematyk, jeden z ojców współczesnej informatyki, zagrany brawurowo przez mojego ukochanego Benedicta Cumberbatcha. Jego historia jest ciekawa. I niezwykle tragiczna.
Jednak to nie Turing zainspirował mnie do napisania tego postu, a współpracująca z nim Joan Clark, zagrana przez Keirę Knightley.
Jest to postać prawdziwa, nie jedyna zresztą kobieta zaangażowana w łamanie szyfrów w brytyjskim Bletchley Park. To o niej, mimo że jest to tylko rola wspierającą, amerykańskie stowarzyszenie "Girl who code" powiedziało, że dziewczyny zainteresowane programowaniem mają w końcu w kinie - czyli w świecie popkultury - kobiecy wzór do naśladowania.
"Role models"
Badania wskazują, że niewielkie zaangażowanie kobiet w obszar IT, czy też w ogóle w naukę i branżę technologiczną (w amerykańskiej nomenklaturze STEM - Science, Technology, Engineering, Mathematics) wynika w dużej mierze z braku inspiracji. Dziewczyny nie widzą wokół siebie przykładów kobiet, które odniosły spektakularne sukcesy w tym obszarze. Zarówno tych najbardziej namacalnych i konkretnych - w bezpośrednim otoczeniu, jak i tych bardziej odległych, równie ważnych "role models", w sferze publicznej, mediach, w sztuce, a zwłaszcza w popkulturze.
Przy ogólnej nędzy w zakresie przedstawiania postaci kobiecych aktywnych w obszarze nauki i technologii, warto zwrócić uwagę na kilka fikcyjnych naukowczyń, którym udało się przebić do świadomości społecznej. Na dobre i na złe ;)
Poważnymi badaczkami w hollwoodzkich blockbusterach były Dr. Grace Augustine (Sigourney Weaver) z "Avatara" J. Camerona, zapalona badaczka planety Pandora i Jodie Foster, astrofizyczka z “Kontaktu". Sandra Bullock zagrała zaś stosunkowo niedawno inżynierkę, która niespodziewanie poradzić sobie musi z ogromem kosmosu w znakomitej "Grawitacji"
Moją ulubienicą jest jednak Amy Farrah Fowlers z "The Big Bang Theory" (absolutnie cudowny serial komediowy o geekach). Amy, w swoich starszliwych sweterkach, jest boleśnie racjonalną, utalentowaną, nieco pokraczną adeptką neurologii.
Co ciekawe postać ta grana jest przez prawdziwą neurolożkę - Mayim Bialik. W postaci Amy do groteski doprowadzone są wszystkie stereotypy dotyczące kobiet w STEM. Że są mało atrakcyjne, nieprzystosowane i skrycie, platonicznie rozerotyzowane.
A nawet, że mają wąsy!
Uwielbiam, gdy Amy z nieuchronną, aspergerowską logiką przenosi swoją wiedzę medyczną na życie codzienne i wnioski o relacjach międzyludzkich.
I choć zachodzi obawa, że Amy może miejscami odstraszać dziewczyny od nauk przyrodniczych;), to jednak jest to bez wątpienia postać wyrazista i pierwszoplanowa. I w pewnym sensie bardzo wyzwolona.
Nie lekceważmy "The Big Bang Theory", mimo, że to serial lekki, łatwy i przyjemny. Żadna inna produkcja nie zrobiła bowiem tak dobrej roboty dla wytłumaczenia szerszemu społeczeństwu czym jest nauka i co naukowcy właściwie robią - tak na co dzień. Nigdzie indziej nie stematyzowano również tak brawurowo zagadnienia kobiet w nauce (oprócz Amy, mamy tu również słodko-przerażającą mikrobiolożkę - Bernadette, a nawet dyskusje, jak zachęcać dziewczynki do zainteresowania obszarem STEM). I nie dotarto z tym przekazem - jak to w inteligentnej komedii - przewrotnym i zdystansowanym - do tak olbrzymiej publiki. Serial ten, podobnie jak wcześniej "Przyjaciół" ogląda cały świat. W samych Stanach jest absolutnym nr 1. Jego siła rażenia jest niewyobrażalna.
Popkultura tworzy i replikuje wyraziste wzorce i schematy zachowań. Działa szczególnie mocno na emocje i sferę wyobrażeń. Także tych społecznych. A przecież jeżeli potrafimy sobie coś zwizualizować, poczuć, jesteśmy też w stanie o tym zamarzyć.
I wtedy wszystkie jesteśmy Amy;)