To zdanie jednego z rozmówców noblistki Aleksejewicz, Białorusina, który przeżył Czernobyl i odnosi się do tego co rewolucja komunistyczna oraz 70 lat komunizmu zrobiło z ludźmi. Zastanawiam się, czy takie przekonanie nie stanie się powszechne na zachód od Mińska, jakkolwiek z całkiem innych przyczyn?
Niedawno rozmawiałem z pewnym angielskim inżynierem, który miał obowiązek zatwierdzać rachunki przysyłane do jego pracodawcy przez prawników patentowych. Spodobały mu się sumy tam widniejące, zadzwonił więc do kancelarii z pytaniem jak dołączyć do zawodu. Po wąskim, ale intensywnym szkoleniu został przez tę kancelarię zatrudniony. Od ponad piętnastu lat jest prawnikiem patentowym, byłym inżynierem.
Wśród znajomych przybywa mi nauczycieli (byli bankierzy inwestycyjni, którzy wolą teraz uczyć matematyki), przedsiębiorców (byli politycy, rozczarowani ‘systemem’ czy prawnicy lub księgowi, którzy rzucili korporacje) oraz urzędników (byli przedsiębiorcy, którym nie wyszło). Zadziwia mnie, że tyle osób zmienia tutaj profesje, z których każda wymaga często nabycia nowego wyższego wykształcenia. Trend ten się nasila zwłaszcza po ostatnim kryzysie finansowym. Nowy fach pozwala z marszu wyżywić rodzinę, spłacać kredyt i zaoszczędzić na godziwą emeryturę. Niektórzy mają mniej pieniędzy, ale są bardziej zadowoleni, inni więcej, bo im czegoś brakowało. Tego typu historie zadziwiają mnie jako osobę, dla której tekst z wywiadu Aleksjejewicz brzmi jak znajome echo z przeszłości. Prawdopodobnie jak dla większości Polaków, którzy przybyli do Wielkiej Brytanii ‘aby do czegoś dojść pracą własnych rąk’.
Widząc z jednej strony zupełnie powszechne zjawisko przebranżawiania się i ciągłego poszukiwania i znajdowania ‘bardziej zielonych pastwisk’ jak mówią tutaj tubylcy, na pierwszy rzut oka wydaje się, że w Wielkiej Brytanii rządzi merytokracja, a ryzyko jest cenione i wynagradzane.
Czy na pewno? Wydaje mi się, że ten rodzaj ‘kracji’ przypisany jest do pokolenia, które już coś osiągnęło i jest zjawiskiem coraz rzadszym wśród młodych. Całe pokolenie młodych ludzi kończy tu studia z długiem rzędu kilkudziesięciu tysięcy funtów. Coraz więcej osób rezygnuje ze studiów w ogóle, bo woli iść do pracy zamiast zadłużać się bez gwarancji na etat. O pojęciu stałej pracy młodzi ludzie dowiadują się na lekcjach historii lub od dziadków. Ich szanse na kredyt mieszkaniowy przed trzydziestką bez pomocy rodziców są niewielkie. A z tą bywa różnie, bo część z nich traci pracę i musi się przebranżawiać, likwidować konta emerytalne, aby po prostu przetrwać lub zapłacić za szkolenia.
Przybywa głosów, że Wielka Brytania, podobnie jak USA, stają się coraz mniej egalitarne, gdzie coraz bardziej rządzi stary pieniądz i tylko uprzywilejowani mogą liczyć na kariery w polityce, mediach czy finansach. Na myśl przychodzi np. nowe prawo w USA, które umożliwia bogatym nieograniczone sponsorowanie kampanii wyborczych. Klasa średnia się kurczy po obu stronach Atlantyku. Nowa arystokracja to wąska grupa przedsiębiorców internetowych, którzy tworzą firmy o niebywałej wartości, ale niewielkim zatrudnieniu (Facebook ma około 13,000 pracowników, czyli trochę więcej niż PZU i jest wyceniane na $250 miliardów czyli ponad 35 razy więcej niż PZU, licząc z grubsza).
Motto jednego z najbardziej znanych funduszy wysokiego ryzyka z Doliny Krzemowej mówi: ‘oprogramowanie zjada świat’. Jeśli to prawda i jeśli prawdą jest, że Polacy to tani wyrobnicy Niemców (cytując posła Jakubiaka), to jeśli technologia zje dobrze płatne etaty w Niemczech, to co będziemy robić my? Wiara w możliwość decydowania o własnym losie już wtedy nie będzie miała znaczenia.
Co możemy więc zrobić? W budowaniu arystokracji radzimy sobie słabo, nie tylko z braku pieniędzy, ale również z powodu braku przyzwolenia społecznego na jej powstanie. Na powyższej mapie koncentracji kapitału wysokiego ryzyka w ogóle nas nie ma. Może warto jednak dołączyć do wyścigu?