Ile pomysłów musiało upaść aby powstał PayPal?
Grzegorz Napieralski
28 grudnia 2014, 11:54·2 minuty czytania
Publikacja artykułu: 28 grudnia 2014, 11:54Choć historia zapamiętuje tylko tych, którym się udało (z wyjątkiem wojen, bo spektakularne klęski militarne także znajdują swoje miejsce na jej kartach) to rozwój (i postęp) nie jest możliwy bez tych, którym się nie udało. Naukowcy ponoszą porażki w zaciszu swoich laboratoriów. Porażki przedsiębiorców są bardziej widowiskowe i czasami, poza przedsiębiorcami, cierpią także ich klienci. Rolą państwa jest przede wszystkim ochrona klientów. I to się w jakimś stopniu już dzieje – np. Bankowy Fundusz Gwarancyjny czy obowiązek gwarancji ubezpieczeniowej dla biur podróży. Jednak państwo w swoim dobrze pojętym interesie nie może zapominać także o przedsiębiorcach…
Poza bardzo wyjątkowymi przypadkami państwo nie powinno chronić firm przed upadkiem (dyskusja o tym co jest przypadkiem wyjątkowym wzbudziłaby pewnie sporo emocji ;) ), ale zawsze powinno chronić przedsiębiorców przed skutkami upadku ich firm. Nie chodzi oczywiście o rekompensowanie strat. Porażki muszą boleć i być lekcją, ale nie mogą zabijać. Ryzyko z nimi związane nie może paraliżować przed podjęciem kolejnej próby. To kluczowe zwłaszcza dla innowacyjnych projektów, gdzie ryzyko porażki jest bardzo duże.
Porażki w Polsce stygmatyzują. Potrzeba wiele pracy zarówno po stronie polityków jak i mediów, żeby zmienić ten stan rzeczy. Porażka nie jest z pewnością powodem do dumy, ale podjęcie próby powinno być docenione (to mój apel do m.in. redaktorów tego portalu). Poza konsekwencjami wizerunkowymi mają także często konsekwencje finansowe, które ciągną się latami. Wszystko przez to, że wciąż zbyt dużo firm w Polsce to działalność gospodarcza. Daje się także zauważyć złe zjawisko transferu ryzyka ze spółek z ograniczoną odpowiedzialnością na ich udziałowców (wymuszaną przez banki i firmy leasingowe).
Przełomowe projekty nie udają się za pierwszym razem. Nie udał się pierwszy przeszczep serca przeprowadzony przez Zbigniewa Religę, nie udały się pierwsze projekty Henriego Forda i nie wyszły także pierwsze cztery przedsięwzięcia Maxa Levchina (ale piąte, PayPal, odniosło ogromny sukces). Czy ktoś jest w stanie przewidzieć, które pomysły skończą się klapą, a które sukcesem? Nie. Nawet najlepsi managerowie funduszy VC trafiają tylko średnio raz na cztery próby. Nie są i nie będą w stanie tego zrobić także członkowie paneli oceniających projekty w NCBiR czy PARP.
Niestety praktycznie wszystkie konkursy zakładają coś zupełnie przeciwnego. Od ogłoszenia konkursu do podpisania umowy mija około dziewięciu miesięcy (to tyle czasu, że nawet najlepszy pomysł mógł przestać być aktualny), natomiast same umowy zakładają finansowanie przez dwa, a najczęściej trzy lata. Nawet jeśli po kilku miesiącach realizacji projektu widać, że nie ma on szans na sukces to (np. zmieniło się otoczenie) nikt w tym zaklętym kręgu nie jest zainteresowany jego przerwaniem. Spróbujmy (w sumie to powinienem napisać spróbujcie bo parlamentarzyści nie mają właściwie żadnego wpływu na to jak wydawane są środki z UE) przynajmniej część dostępnych środków na innowacje wydać w taki sposób aby uciec z tej pułapki.
Moja propozycja? 3x6 – sześć dni na przygotowanie wniosku (od zera, dla osoby, która robi to po raz pierwszy), sześć tygodni na decyzję i podpisanie umowy o dofinansowanie i sześć miesięcy na osiągnięcie pierwszego kamienia milowego (i ocenę tego czy pomysł ma sens).