Czy przywódca kraju powinien działać jak szef korporacji?
Grzegorz Nowaczewski
31 lipca 2015, 08:27·3 minuty czytania
Publikacja artykułu: 31 lipca 2015, 08:27Nic w przyrodzie nie ginie. W serwisie „Wysokie Napięcie” przeczytałem o tym, że jednym z warunków reformy greckiej gospodarki jest .. rezygnacja z przestarzałych elektrowni. Znak to jak silne w polityce niemieckiej jest lobby na rzecz efektywnej energetyki. A mnie dziwi dlaczego polscy politycy pozostają w tyle, bo temat energii czerpanej z odnawialnych źródeł energii wchodzi na świecie do wielkiej polityki. Kandydatka na prezydenta Stanów Zjednoczonych Hillary Clinton zaprezentowała swój plan klimatyczno-energetyczny. Ma on doprowadzić do realizacji dwóch celów:
(a) zainstalowania ponad pół miliarda paneli solarnych do końca pierwszej kadencji Clinton
(b) umożliwienia w ciągu 10 lat od objęcia przez nią funkcji prezydenta produkcji energii odnawialnej wystarczającej do zasilenia każdego domu w Stanach.
W ramach realizacji tego programu przewidziano zwiększenie do 2020 r. mocy instalacji pozyskującej energię słoneczną z dzisiejszych ok. 20 GW do łącznej mocy 140 GW. Odważnie i ambitnie. Ale czy osiągniecie celów z programu Hillary Clinton jest bezpieczne?
Co ciekawe, zgodnie z obecnymi przewidywaniami do 2020 r. moc paneli w USA ma wzrosnąć „tylko” do 70 GW. Zatem celem pani Clinton jest nie tylko zwiększenie mocy paneli siedmiokrotnie w stosunku do obecnego stanu, ale też podwojenie tej mocy w stosunku do obecnych prognoz.
Ja zaś wracam na nasze podwórko i pytam: dlaczego polscy politycy nie stawiają w agendzie debaty publicznej ambitnych i modernizacyjnych wyzwań dla naszego kraju? Brak im kompetencji? Święte słowa
komentarza o black-out’ach Grzegorza Wiśniewskiego, ale co dalej?
Do 2004 roku takie ambitne plany były stosunkowo proste do wskazania: przyjęcie konstytucji, członkostwo w NATO i następnie w Unii Europejskiej. Potem pojawiły się – nieco w tym kontekście naciągane – Mistrzostwa Europy w Piłce Nożnej, bo w końcu organizację tej średniej w skali świata imprezy sportowej trudno na poważnie uznać za wyzwanie modernizacyjne. I koniec. Zamiast poważnych projektów, które powodowałyby skok polskiego tygrysa gospodarczego do przodu – tematy zastępcze, o których szkoda mówić.
Owszem, jest wiele doraźnych działań, które zmieniają Polskę, głównie związanych z płynącym strumieniem pieniędzy z Brukseli. Budujemy autostrady i drogi ekspresowe. Rozwija się sieć wewnątrzkrajowych połączeń lotniczych, a pociągi zaczynają przypominać swoje zachodnie odpowiedniki. Mamy jedne z najnowocześniejszych stadionów piłkarskich na kontynencie. Swoje fabryki w Polsce otwierają największe koncerny światowe. Ale to wszystko są imitacje a nie innowacje. Gonimy zachodnią Europę i USA, zamiast próbować ich wyprzedzać. Przynajmniej na niektórych polach.
Czy w Polsce jest choć jeden czołowy polityk, który potrafiłby wzorem Hillary Clinton zainicjować poważną debatę o przyszłości polskiej energetyki innej niż opartej na węglu? Czy znacie kogoś ze świata poważnej polityki, kto głośno zestawiałby argumenty za i przeciw budowie elektrowni atomowej w Polsce? Czy ktoś widział polityka z tzw. mainstreamu głośno domagającego się, że zamiast dopłacać z budżetu państwa do wydobywania węgla, zacznijmy dopłacać w dużej skali do pozyskiwania energii ze źródeł odnawialnych?
Apeluję o odwagę u polityków, od których – wzorem ich amerykańskich odpowiedników – oczekuję formułowania wielkich, ale osiągalnych celów. Bo przywódcy kraju powinni wyznaczać kierunek zmian, powinni być wizjonerami niczym prezesi największych korporacji. Kraje unii europejskiej są zarządzane pod dyktando strategii kreowanych w Brukseli i Berlinie, czy wystarczy jedynie dopasować się do otoczenia, żeby nie podzielić losu greckiej gospodarki?