
Reklama.
Rok temu w dzień matki zerwałem wiązadła krzyżowe i torebkę stawową w stawie skokowym i musiałem przejść operację związaną z naprawą tego stanu. Po zdjęciu gipsu ważyłem 117 kg. Ta waga nie była dla mnie czymś wyjątkowym. Od długiego czasu moja sytuacja wagowa wahała się pomiędzy 115 a 120 kg. Miałem różne pomysły na zrzucenie balastu. Dieta: Ducana, Kopenhaska, Kwaśniewskiego, Suplementowa, 6-ka Weidera, Siatkówka, Koszykówka itd. Nic nie pomagało. Myślę, że głównie dlatego, ponieważ ja sam nie chciałem tego zmienić. Było mi dobrze ze swoim jedzeniem, piwem, słodyczami itd. Miałem świadomość, że powinienem schudnąć, ale nie miałem świadomości, że chcę to tak naprawdę zrobić. Aż do momentu, gdzie na Mazurach grillując z Wujkiem zniszczyłem mu (tylko siedząc) 2 drewniane krzesła na których spędzałem czas przy stole. Na trzeci dzień Wujek przyciągnął mi ogromny, ciężki drewniany fotel w stylu Ludwika XVI i powiedział, że od tej pory mam siedzieć na tym fotelu, bo on w tym tempie nie wyrobi na krzesła. Nie wiem jak to się stało, ale właśnie w tym momencie dotarło do mnie, „spłynęło na mnie z siłą wodospadu”, że chcę dokonać zmiany, że już nie chcę być gruby, nie chcę się pocić, łamać nóg, niszczyć krzeseł. Chcę wrócić do mojej wagi, tj. 85 kg. Wiedziałem, że chcę zrobić wszystko, żeby to osiągnąć i że zrobię to. Zrobiłem i od 01.08.2014 do 20.12.2014 schudłem 32 kg i wróciłem do swojej wymarzonej wagi.
Sytuacja ta zmusiła mnie do zastanowienia się nad aspektem wyjątkowości zmiany. Dlaczego wcześniej nie potrafiłem się zmienić, choć moja waga ciągle mi tak samo przeszkadzała? Dlaczego właśnie teraz? Może ktoś lub coś za tym stoi? Jak to logicznie wytłumaczyć?
Odpowiedź na to pytanie usłyszałem podczas wystąpienia Ediego Pyrka na konferencji TED w Warszawie w 2012 roku.
Hindusi przełomowe momenty życiowe, ludzi lub rzeczy, które potrafią nas popchnąć w odpowiednią stronę nazywają „street teacher”. Ciekawe, że postać takiego „street teacher” występuje we wszystkich kulturach i we wszystkich plemionach, mitach, opowieściach, a także we wszystkich religiach. Chrześcijanie taką postać nazywają Aniołem. Aniołem, który pojawia się w pewnym momencie naszego życia i prowadzi nas. Pięknym przykładem Anioła - człowieka, który pojawia się w „Starym Testamencie” jest Józef, który Faraonowi tłumaczył sny, np. „O siedmiu krowach tłustych i siedmiu krowach chudych”. Józef był synem Jakuba, który pewnego dnia wysłał go na spotkanie ze swoimi braćmi. Próbując odnaleźć braci spotkał człowieka, który spytał go czego szuka? Po odpowiedzi Józefa ów mężczyzna stwierdził, że widział jego braci i jeżeli chce ich znaleźć powinien udać się na rozstaje dróg i pójść w lewo. Tak też Józef uczynił i w konsekwencji, tego samego dnia został pojmany i sprzedany jako niewolnik Egipcjanom. Wkrótce potem został głównym doradcą Faraona, ściągnął całą swoją rodzinę i Izraelitów do Egiptu. Dzięki temu Izraelici mogli wyjść z Egiptu, przejść przez Morze Czerwone, etc.
Zastanówmy się jakby wyglądał świat, gdyby nie było tego człowieka, który spotkał Józefa i wskazał mu drogę. Co by było gdyby? Wyobraźmy sobie, że nie byłoby „Starego Testamentu”, bo nie byłoby o czym opowiadać historii, ponieważ Józef wróciłby do domu. Nie byłoby w konsekwencji też „Nowego Testamentu”, bo po co pisać „Nowy Testament” skoro jest nie napisany „Stary”. Nie byłoby więc wojen krzyżowych, ale to oznacza też, że nie byłoby pięknych gotyckich katedr. Nie mielibyśmy współczesnego systemu bankowego ponieważ nie byłoby Templariuszy, którzy go stworzyli. Nie byłoby również „Koranu” i Islamu, czyli nie byłoby 11.09.2001. Nie byłoby Auschwitz, nie byłoby w Polsce 1968 roku, nie byłoby pięknej poezji perskiej, nie byłoby sufizmu, nie byłoby całego tego zamieszania na bliskim wschodzie. Wyobraźmy sobie, że za to wszystko, za ten cały bałagan, który mamy, odpowiedzialny jest ten jeden facet. „Thora” nazywa go „Isz” – czyli ktoś. Jest to ktoś kto pojawia się w naszym życiu po to aby delikatnie skierować naszą uwagę w odpowiednią stronę. Religie tłumaczą, że są to Anioły, które pojawiają się u nas znienacka, np. jest to Anioł, który zwiastował Najświętszej Maryi Pannie, Anioł, który pojawił się Mahometowi i podyktował mu „Koran”, Anioł, który pojawił się Johnowi Smithowi, przekazał mu złote talerze, na których spisana jest „Ewangelia Mormońska”. Czasami ów Anioł nawet nie wie, że jest Aniołem. Zwykle jest przypadkowym nauczycielem, kimś kto pojawia się w naszym życiu przez przypadek, żeby popchnąć je w odpowiednim kierunku.
Zastanówmy się nad tym, dlaczego jesteśmy tu gdzie jesteśmy? Jak to się stało, że znajdujemy się właśnie tu gdzie teraz? Konsekwencją tego, że jesteśmy tu a nie gdzieś indziej nie są wielcy mistrzowie, których poznaliśmy w swoim życiu, ale to są tzw. „przypadki” tzw. „przypadkowi nauczyciele”. W naszej kulturze myśląc o mistrzu i nauczycielu myślimy zwykle o takich postaciach jak Jezus, Budda, Ghandi, Dalaj Lama, Jan Paweł II, ksiądz Tishner, Jacek Kuroń, etc. Myślimy o mistrzu jak o kimś kto jest istotny w naszym życiu i jest ogromną, potężną, prawie archetypową postacią. Najczęściej nie uświadamiamy sobie, że naszymi nauczycielami są jednak bardzo często ludzie nas otaczający, np. nasz listonosz, taksówkarz, pani w warzywniaku, nasi rodzice, nasi partnerzy czy nasze dzieci. W ciągu ostatnich lat moimi głównymi nauczycielami są właśnie moje dzieci. Są specjalistami od technik manipulacji, od technik wywierania wpływu, komunikacji niewerbalnej, negocjacji, zarządzania moim czasem, autoprezentacji, zarządzania konfliktem i wielu innych.
Jednak nie zawsze naszym nauczycielem jest człowiek, czasami może to być książka, którą przeczytamy, piosenka, którą usłyszymy. To może być gorejący krzak jak w przypadku Mojżesza. A czasami może to być nawet motocykl.
Wiele lat temu, kiedy nie miałem jeszcze żony i dzieci pomyślałem sobie, że fajnie byłoby mieć samochód terenowy. Miałem zdolność kredytową, poszedłem do komisu, wybrałem piękną siedmio-letnią Hondę CRV i ją kupiłem na pięcio-letni kredyt. Spłacałem raty, założyłem do niej gaz i po 2 latach silnik w niej się rozpadł (podobno z powodu gazu). Nie stać mnie było na remont silnika, więc postanowiłem ją sprzedać. Sprzedałem i byłem na tej „zachciance” jakieś 10 tysięcy w plecy. Przez długi czas te raty się jeszcze za mną ciągnęły. Kilka lat później kiedy w moim życiu pojawiła się żona i dzieci pomyślałem sobie, że czas na jakieś hobby i wymyśliłem sobie motocykle (zawsze mi się podobały). Zrobiłem prawo jazdy na motocykl i postanowiłem poszukać maszyny dla siebie. Buszując w internecie, rozmawiając z ludźmi znalazłem na „Allegro” wymarzony wehikuł. Nie miałem gotówki więc pomyślałem oczywiście o kredycie. Dzień przed tym jak miałem iść do banku miałem sen. Śniło mi się, że jestem w niebie i rozmawiam o swoim zakupie z panem Bogiem i oglądamy razem motocykle. Pan Bóg pokazuje mi różne modele, aż w końcu pokazuje mi motocykl nad motocyklami. Ósmy cud świata, magia w czystej postaci. W tym momencie Pan Bóg pyta mnie czy chcę ten motor. Ja na to, że pewnie jest bardzo drogi. On na to, że mi go da, na zawsze i tylko dla mnie. Super – mówię, ale tak za darmo? Pan Bóg na to, że nie byłoby to uczciwe w stosunku do innych osób, które muszą na coś takiego długo pracować, więc zabierze mi za ten motor 10 miesięcy mojego życia i pyta czy się na to zgadzam. Obudziłem się zlany potem. Wtedy właśnie zrozumiałem kilka rzeczy.
Czas to nie pieniądz, czas to moje życie. Dzisiaj patrzę na zakupy z trochę innego punktu widzenia. Ten motor nie kosztuje 40 tysięcy, on kosztuje taką ilość życia, ile muszę pracować, żeby na niego zarobić. Od czasu „snu o motocyklu” patrzę na rzeczy w taki sposób aby zobaczyć ile życia musze stracić, aby coś dostać. Jest to niesamowita zmiana sposobu myślenia – paradygmatu w którym jesteśmy. Moim nauczycielem i mistrzem nie był Jezus, Matka Teresa, Jan Paweł II, był motocykl na „Allegro”.
Kiedy uświadomiłem sobie te wszystkie rzeczy, że postać nauczyciela i mistrza i przypadku w naszym życiu stanowi fragment naszego kulturowego DNA, ponieważ występuje we wszystkich religiach, ceremoniach i mitach zacząłem się zastanawiać co by było gdybym nauczył się wykorzystywać przypadek w swoim życiu. Gdybym wiedział kiedy przypadek jest tylko przypadkiem, a kiedy ma sens.
Trafiłem stąd na „Zasadę synchroniczności” Junga, która zakłada, że przypadek nie zawsze jest przypadkiem. Zasada ta mówi, że czasami rzeczy dzieją się nie dlatego, że działa zasada przyczynowości, lecz dlatego, że działają jakieś tajemnicze siły natury, które pokazują, że jedno wynika z drugiego i jedno się z drugim łączy. Inaczej mówiąc zasada, która mówi, że świat jest troszkę bardziej poukładany niż myślimy, że światem nie rządzi chaos i jego denerwująca siostra ironia, ale że to wszystko tak naprawdę ma sens.
Do tego dochodzi jeszcze jedna teoria, która mówi, że nasz mózg działa na zasadzie przeglądarki internetowej „Google” i na zasadzie firewalla – czyli komputerowej zapory antywirusowej i antywłamaniowej. Nasz mózg jest demokratyczny tak jak „Google”. Mogę np. wrzucić do przeglądarki zapytanie: „Jak przestać się bać i zrobić bombę atomową?” i „Google” nie będzie mnie oceniać, tylko mi wyślę informacje. Z drugiej strony jak wpiszę w „Google” informację „Jak zostać świętym?” to „Google” nie powie: „Fajny jesteś, chcesz zostać świętym”, nie, „Google” dostarczy mi po prostu informacje. Jest obiektywny, nie ocenia. Wrzucam i dostaje to co wrzucam. Jeżeli więc wrzuciłbym w mój mózg „Google” informacje, że świat jest pełen ludzi nieuczciwych, złodziei, że wszystko jest oparte na manipulacji i kombinacji to „Google” dostarczy mi dowody na to. W związku z tym starsza pani, która siedzi na kasie w hipermarkecie i pomyli się o 1,50 PLN będzie dowodem dla mnie, że wszyscy kradną. Nie zastanowię się nad tym, że ta pani jest po prostu zmęczona bo stoi na kasie od 8 godzin bez ani jednej przerwy na toaletę czy jedzenie. Dla mnie będzie dowodem na to, że świat jest nieuczciwy ponieważ właśnie tak świat postrzegam. Mózg zatem działa też jak firewall – czyli nie dopuszcza do siebie pewnego rodzaju informacji, np. jeżeli jestem przekonany, że mój partner jest cudowny, wspaniały, wierny i na pewno nigdy mnie nie zdradzi, to nie będę widział wszystkich dowodów (smsy, telefony, maile, filmy w komórce), które mogą wzbudzić we mnie jakieś w tym temacie podejrzenia. Będę to odrzucał bo nie będę chciał tego zobaczyć. Będę wolał żyć w przekonaniu o kłamstwie.
Jung w swojej pracy naukowej przedstawił też „Teorię indywiduacji” - związaną z procesem inicjacji, procesem dojrzewania. Stwierdził on, że w momencie kiedy człowiek przechodzi na wyższe poziomy poznania, coraz bardziej się rozwija, w związku z tym coraz łatwiej jest mu zrozumieć zasadę synchroniczności i to co świat do niego mówi. Wszystko co się dzieje zaczyna być logiczne, mieć sens i wynikać jedno z drugiego. Aby w pełni korzystać z tych teorii potrzebne są dwa kolejne niezbędne elementy.
Najważniejszym z nich jest uważność. Uważność, ale nie tylko taka, która dotyczy tego co się dzieje dookoła mnie, ale uważność dotyczącą mnie samego. Uważność , która jest związana z tym, że słucham w jaki sposób do mnie świat przemawia. Co mówią do mnie ludzie, że patrzę na każdego człowieka nie jak na denerwującego mnie intruza tylko jak na potencjalnego mistrza. Każda rozmowa, każde spotkanie może być spotkaniem z kimś kto zmieni moje życie. To jest również związane ze sposobem myślenia o samym sobie. Oznacza to, że moje działanie dla kogoś innego może być spotkaniem z mistrzem. Zdałem sobie sprawę, że bycie mistrzem i bycie uczniem to nie jest constance. To jest ciągła zmiana. W pewnych momentach w swoim życiu jesteśmy mistrzami w innych momentach jesteśmy uczniami. Te rzeczy na siebie wpływają i się zmieniają. Musimy mieć świadomość zmienności i istotności ról, które odgrywamy w życiu.
Druga rzecz, niezbędna do tego, żebyśmy mogli wykorzystywać intuicję w swoim życiu związana była z dwoma badaniami. Po pierwsze z testem, który zrobił kilka lat temu „Forbes”. Zadał pytanie największym właścicielom, prezesom, zarządcom firm na świecie co jest najważniejsze, żeby osiągnąć sukces? Ponad 80% badanych odpowiedziało tak samo: intuicja. Najważniejsza dla ludzi sukcesu do osiągnięcia sukcesu jest intuicja.
Kilka lat temu Niemcy mieli problemy budżetowe. Nie mieli pieniędzy na edukację, służbę zdrowia, domy starców itd. Długo zastanawiali się czym załatać dziurę budżetową. Znaleźli te pieniądze w męskich pisuarach. Męskie toalety są specyficznym miejscem, gdzie jest czasem bardzo mokro w różnych miejscach. Jak mężczyźni oddają mocz do pisuaru są bardzo „rozrzutni”. W Niemczech są miliony pisuarów. Dla każdego Niemca priorytetem jest czystość. Miliony osób sprzątających miliony pisuarów, tracących miliony godzin, co za tym idzie miliony Euro przeznaczano na płyny do sprzątania, hektolitry wody, odświeżacze, mydła itd. W związku z tym Niemcy wpadli na wyjątkowy pomysł. Okazało się, że jeżeli w pisuarze umieści się czarną kropkę - czasami jest to gumowa podkładka - wtedy mężczyźni nie sikają po bokach, tylko „celują dokładnie w punkt. Badania pokazują, że statystyczny mężczyzna sika 55 sekund w ciągu dnia co daje 9 miesięcy sikania w ciągu całego życia. Znając te badania Niemcy zaczęli umieszczać w pisuarach gry komputerowe polegające na trafieniu strumieniem w cel, po takim trafieniu na monitorze przed oczami sikającego pojawiały się atrakcyjne reklamy.
Moim celem nie są pisuary ani sikanie, ale chodzi o ogólną zasadę. Jeżeli nie wiemy jaki jest cel w naszym życiu to „lejemy po bokach”. Jeżeli nie wiemy co chcemy osiągnąć, jaką informację chcemy wpisać w „Google” naszego mózgu to nie spodziewajmy się że to dostaniemy. Jeżeli nie wiemy dokąd chcemy iść, to tam nie dojdziemy. Jeżeli nie wiemy czy chcemy być tacy czy inni to dostaniemy miałkość. Życzę wszystkim, aby z należytą uwagą odnaleźli swojego „street teacher” i z należytą uwagą patrzyli na innych ponieważ sami mogą tacy być. Życzę też, żeby każdy z ogromną dozą intuicji odnalazł gumową podkładkę w pisuarze swojego życia. POWODZENIA.