Strajk imigrantów czyli polski spontan (SOBOTA)
Nina Suffczyńska
15 sierpnia 2015, 05:23·3 minuty czytania
Publikacja artykułu: 15 sierpnia 2015, 05:23Pomysł „strajku Polaków” w Wielkiej Brytanii zatacza coraz szersze kręgi. Medialnie. Ale organizacje zrzeszające naszych rodaków się od niego odcinają i ostrzegają, że w takiej formie przyniesie on więcej szkód niż pożytku.
Nina Suffczyńska z Londynu
- Nie przyjdźmy jednego dnia do pracy. Inaczej Brytyjczycy nie uwierzą, że ten kraj bez nas naprawdę nie funkcjonuje – pomysł rzucony w lipcu przez czytelniczkę na profilu tygodnika Polish Express stał się hitem internetu. Tysiące ludzi wciąż go „lajkuje”, komentuje i „sharuje”. Powstał specjalny hashtag, który ma ułatwić śledzenie rozwoju dyskusji. Jest też data – 20 sierpnia, czyli przyszły czwartek.
Zwolennicy protestu są przekonani, że jeśli tylko część spośród kilkuset tysięcy mieszkających na Wyspach Polaków nie pójdzie tego dnia do pracy, stanie wszystko – metro, komunikacja, kawiarnie. Dzięki temu Brytyjczycy na własne oczy przekonają się, że bez Polaków ich kraj nie jest w stanie funkcjonować. I wreszcie przestaną szafować wobec naszych rodaków uwagami na temat imigrantów, którzy przyjeżdżają do ich kraju żeby żyć z hojnych zasiłków.
Pomysł spontanicznego strajku zwrócił uwagę polskich i brytyjskich mediów. W ubiegłym tygodniu pisały o nim Daily Telegraph, Independent i Daily Mirror. W artykułach przytaczają wyniki sondażu, który Polish Express przeprowadził wśród czytelników – wynika z niego, że aż 70 proc. Polaków popiera pomysł strajku.
Co ciekawe, od entuzjastycznych głosów nawołujących do strajku odcinają się organizacje polonijne. Wśród zdecydowanych przeciwników jest Jerzy Byczyński, młody prawnik, który stoi na czele British Poles Initiative. Przekonuje, że sprzeciw wobec dyskryminacji to nie może być jeden, chaotyczny strajk. – Więcej osiągnęlibyśmy uczestnicząc w brytyjskich wyborach. Gdybyśmy byli dużą grupą aktywnych wyborców to politycy musieliby się z nami liczyć i żaden nie ryzykowałby podpadnięcia Polakom.
Przed majowymi wyborami parlamentarnymi organizacja „British Poles Initative” zachęcała naszych rodaków z Wysp do tego, by wysyłali do kandydatów ze swoich okręgów pytania o sprawy istotne dla Polaków – m.in. o to, czy w Izbie Gmin zobowiązują się przekazywać prawdziwe i rzetelne informacje na temat wkładu imigrantów, w tym Polaków, w rozwój gospodarczy Wielkiej Brytanii. - Na pytania odpowiedziało ponad 300 kandydatów, z czego 45 dostało się do Parlamentu. Po wyborach odpisało nam kolejnych 45 nowych posłów. Brytyjscy politycy są otwarci na rozmowy z Polakami, to my boimy się do nich wyjść – wskazuje Byczyński.
Przekonuje, że w walce o pozycję naszych rodaków na Wyspach bardziej niż spontaniczności potrzeba systematycznych, długofalowych działań: zrzeszania się w organizacje, rozmów z lokalnymi politykami, angażowania się w instytucje i we współpracę polsko-brytyjską.
Jeśli doszłoby do strajku to rzeczywiście może on przynieść polskiej sprawie więcej szkód i pożytku. Dlaczego? O ile w Polsce przymiotnik „spontaniczny” może mieć pozytywne zabarwienie, to dla Anglików – wręcz przeciwnie.
Szczególnie, kiedy chodzi o pracę. Anglicy, walcząc o swoje interesy, również strajkują, ale wszystko musi odbywać się w uporządkowany sposób – z przedstawieniem odpowiedniej reprezentacji strajkujących. Kiedy w lipcu w Londynie strajkowali pracownicy metra, całe miasto zostało postawione w stan pogotowia. Już tydzień wcześniej mieszkańcy byli informowani o tym, że metro nie będzie działać i że w związku z tym powinni zarezerwować sobie znacznie więcej czasu na dotarcie do pracy. Miasto zorganizowało setki dodatkowych połączeń autobusowych, a przy każdej pracownicy metra informowali pasażerów, jak najsprawniej mogą dotrzeć do celu. Co więcej, chociaż metro nie działało w centrum Londynu, to kursowało na przedmieściach dowożąc pasażerów do punktów, z których mogli dalej dotrzeć komunikacją zastępczą.
W przypadku spontanicznego „strajku Polaków” na razie nie ma liderów, którzy spajaliby całą inicjatywę. Płomień entuzjazmu podsycają kolejne publikacje w brytyjskich, polskich i polonijnych mediach, na czele z Polskim Expressem. Jego czytelnicy i redaktorzy osiągnęli wiele – dzięki ich akcji Brytyjczycy usłyszeli, że mieszkających na Wyspach Polaków oburzają krzywdzące komentarze. Ważne tylko, żeby to oburzenie przyjęło konstruktywną formę aktywności politycznej, a nie było się romantycznym „porywaniem się z motyką na słońce”.