
Wieżyczka ekspercka, źle rozumiana reguła wzajemności, sztuczne gesty, makabrycznie wypaczone techniki manipulacji, złe i szkodliwe odczytywanie skądinąd wartościowych badań Roberta Cialdiniego, to częsta lista grzechów, szczególnie nazbyt gorliwych trenerów sprzedaży. Kiedy słuchasz tych ludzi widzisz, że mają w oczach srebrne monety. Cały czas stosują techniki sprzedażowe rodem z lat dziewięćdziesiątych. Ich bogiem jest Tony Robbins i dostają orgazmu przy scenie gdy bohater Wilka z Wall Street mówi „sell me this pen”. Ich nauka komunikowania przebiegła na skróty. Są jak bryk z Wikipedii na dopalaczach, który ma zespół Touretta.
Zawsze tak prezentowaliśmy i zawsze tak będziemy prezentować, bo zawsze mieliśmy taką formatkę i zawsze się to sprawdzało. To ludzie, którzy zignorowali nie tylko zmieniające się czasy, ale także pojawiające się nowe narzędzia. Boją się zmiany tak bardzo, że gdyby mogli nadal snuli by się z foliogramami i jednostajnie sadzili by zdania naszpikowane niezrozumiałym żargonem, sądząc, że przydadzą sobie tym naukowości. Znamienne jest jednak, że akurat najlepsi prezenterzy TED też są wybitnymi naukowcami, a ich wystąpienia, w przeciwieństwie do niektórych wykładów akademickich, nie są lekiem na chroniczną bezsenność.
Badania psychologów poznawczych mogą wskazywać jasno, że stosowanie buletów w prezentacji jest złe, ale… ja im nie wierzę. Badania neuropsychologów jasno pokazują, że narracja jest skuteczniejsza niż suche fakty i dane, ale… ja to ignoruję. Badania pokazują, że obraz działa silniej niż tekst, ale ja i tak zorganizuje słuchaczom zajęcia z czytania slajdów. To częsta, choć na szczęście powoli reformująca się grupa wykładowców i prelegentów.
Jestem na poważnej konferencji, to będę poważniejszy niż Konstytucja Rzeczpospolitej. Lęk przed mieszaniem konwencji i wprowadzaniem elementów pop-kultury w celu zmniejszenia cognitive load (przeciążenie poznawcze) jest duży. Nawet prowadzący, którzy przedstawiają kolejnych prelegentów zachowują się zgodnie z etykietą festiwalu piosenki radzieckiej zachowując format koncertu życzeń i masakrując publiczność kalkami słownymi. „Jest mi niezmiernie miło powitać Państwa”, „z największą przyjemnością przedstawiam Państwu gościa, którego chyba przedstawiać nie trzeba”. Litości… Nie mówie, że trzeba się zachowywać jak bohaterowie Saturday Night Live Roast, którzy niewybrednie masakrują uszy i zmysły widowni, ale można iść kreatywnie jak np. Jarek Łojewski, którzy przed Fuck UP nights układa sobie noty o występujących z tych ciekawych i nieoczywistych kąsków, które znajdzie w sieci.
Storytellingiem wszyscy wycierają sobie gębę od jakiegoś czasu, a niewiele ciągle osób dobrze opowiada historie by zaprezentować pewne tezy biznesowe, czy analizować studia przypadku. Nie wiem czy to lęk przed obnażeniem się, czy po prostu źle rozumiana skromność. Zapewniam, że nic tak dobrze nie zrobi prezentacji jak fajna osobista (do pewnych granic), sensowna historia. Pod warunkiem, że oczywiście spełnia jakąś rolę, poza opowiedzeniem o sobie.
Prezentacje trzeba przygotować. I przećwiczyć. I trzeba się non stop eksponować na sytuacje, w których się prezentuje. Bo podobnie jak nikt nie wyrzeźbi sobie idealnego ciała na skróty, tak samo nikt nie nabędzie łatwości występowania po jednej konferencji czy konkursie startupowym. Szczególnie biznes powinien uczyć się jak prezentować w różnych kontekstach. Bo inaczej nikt nie będzie wiedział o co nam chodzi.