Jakiś czas temu zamknąłem pracę nad ważnym dla mnie projektem z grupą ponad 200 menadżerów. Ludzi na wysokich stanowiskach, którzy często funkcjonują w środowisku wysokiego natężenia bodźców. Dużego stresu. I często padają jego ofiarami. Bo zbyt jednoznacznie patrzą na niektóre jego objawy.
Na początku pracy z zastosowaniem techniki Rethinking Stress, przedstawiliśmy menadżerom losowo przydzielonym do dwóch grup, dwa filmy instruktażowe dotyczące stresu. Pierwsza grupa obejrzała film, w który przedstawiono powszechnie znane fakty na temat stresu. Czyli takie, o których pisałem w poprzednim artykule. Dowiedzieli się więc, że stres:
• przyczynia się do powstania większości chorób cywilizacyjnych;
• znacząco obniża odporność;
• zaburza procesy poznawcze i niszczy neurony;
• jest przyczyną większość chorób, które skutkują absencjami w pracy.
Druga grupa obejrzała inny film, w którym skupiano się na innych wynikach badań. Menadżerowi obejrzeli także trzyminutowe wideo. Tym razem jednak usłyszeli, że stres:
• może wpływać na poprawę sprawności poznawczej (lepsza uwaga, koncentracja);
• może przyspieszać przetwarzanie informacji przez mózg;
• wzmacniać procesy gojenia w organizmie;
• może wpływać na proces, który w psychologii określa się mianem wzrostu post-traumatycznego (Post-traumatic growth, przeciwieństwo stresu pourazowego).
Po tygodniu, w trakcie którego pracownicy wrócili do swoich zajęć, zmierzyliśmy ich poziom stresu i funkcjonowanie za pomocą takich skal jak SMM (Stress Mindset Measure), the Quality of life Inventory (Kwestionariusz jakości życia, QoLI), czy MASQ (Mood and Anxiety Symptom Questionaire). To jedne z lepszych narzędzi, które służą szacowaniu wpływu stresu na dobrostan i zdrowie. Wyniki badań, były porównywalne z tymi, które osiągnął badacz Shawn Anchor w swoim eksperymencie (który w zasadzie replikowałem). W grupie, która wysłuchała filmu o pozytywnych aspektach stresu, fizyczne objawy związane ze stresem przewlekłym, takie jak bóle głowy, bóle pleców czy zmęczenie spadły o 23%. Co zaskakujące wzrosła też produktywność. Na skali od 1 do 4, menadżerowie z grupy, która usłyszała o pozytywnym wpływie stresu, skoczyli z 1.9 na 2.3, a to prawie 30% wzrostu produktywności mierzonej skalą Work Performance Scale.
Dlaczego o tym piszę? Po części dlatego, żeby wskazać, że sposób w jaki myślimy powszechnie o stresie, to jedna strona medalu. Ale piszę też po troszę dlatego, żeby odpowiedzieć na komentarz dość surowo oceniający mój poprzedni artykuł o podobnej tematyce.
Autorka – Pani Kaja Laura Toczyska – zarzuciła mi, że jest ogromna różnica między stresem długotrwałym i krótkotrwałym. Tak, zgadza się! Jednak w powszechnym obiegu słyszymy tylko o jednych (negatywnych) skutkach stresu i odnosimy je do wszystkiego. Nikomu nie życzę długotrwałego stresu. Ale warto zastanowić się, czy to, co się nam przytrafia, to na pewno długotrwały stres. Zwłaszcza, że przypomnę, że większość osób myśląc o stresie cały czas powołuje się na przestarzałe badania Hansa Hugona Selye’a (zwanego dr Stress), który badał wpływ stresorów na szczury topiąc je w lodowatej wodzie, rażąc prądem i potem obserwując, co się z nimi dzieje. Wiadomo, że nie rozkwitały. Chorowały i zdychały.
Pani Kaja komentuje dalej, że nie ma co zaprzyjaźniać się ze stresem. Ja nadal twierdzę, że warto. I nie jest to tylko moje zdanie. Bo choć autorka komentarza „poleca” bym sobie więcej poczytał o mózgu i stresie, to muszę uspokoić. Staram się być na bieżąco. Prace Kelly McGonigal, Shawna Anchora, Aly’ego Cruma czy Petera Salovey’a nie są mi obce. Przetłumaczyłem też książkę o tytule nomen-omen Mózg i byłem redaktorem pierwszego polskiego wydania Neuropsychologii Walsha. Oni wszyscy potwierdzają, że nowe spojrzenie na stres może się nam przydać. Oczywiście, jeśli chcemy być otwarci.
Pani Kaja wskazuje – słusznie – że jeden zestaw „prawd” o stresie dotyczy krótkotrwałego, a drugi „długotrwałego” stresu. Tu też zgoda. Ale OBA zestawy, powtarzam – OBA zestawy są prawdziwe. A w interwencjach psychologii pozytywnej (która jest nauką, a nie bajdurzeniem) nakłania się ludzi, z którymi się pracuje by wybierali PRAWDZIWĄ, ale najbardziej im sprzyjającą rzeczywistość. Nie by żyli iluzjami, złudzeniami i „wizualizacjami”, ale by wybierali prawdę. Badania Shawna Anchora, z którym jestem w kontakcie, moje projekty realizowane z wieloma firmami, pokazują, że można znacząco poprawić jakość życia takimi prostymi interwencjami.
Nie życzę nikomu stresu. Tego niszczącego prowadzącego do wypalenia. Sam przez to przeszedłem. moją misją jest pomagać ludziom w różnych aspektach. W szlifowaniu kompetencji miękkich i kompetencji lepszego radzenia sobie z życie. Nie życzę stresu. Ale życzę byśmy otworzyli debatę na temat tego, co nazywamy stresem, depresją, traumą. Bo mieszając i spłycając pojęcia nie pomagamy ani sobie. Ani tym, którzy rzeczywiście cierpią. Bo stres. Czy tego chcemy czy nie. Jego negatywne skutki już takie nieuchronne nie są.
W innym badaniu poleciłem osobom, które miały potężny stres przed prezentacjami, zmienić język i zamiast mówić jestem zestresowany, mówić jestem podekscytowany. Szukaliśmy też wspólnie odpowiedzi na pytanie, jakie znaczenie ma dla nich ten stres. Po co go odczuwają. Po tej interwencji spadł poziom kortyzolu. I wzrósł poziom testosteronu. A reakcja kardiowascularna była prawidłowa.
PS: Dziękuję Pani Kaji za komentarz. Dobrze mnie zmotywował do pisania. Bo jak wiadomo, dobrze zrozumiały gniew może być mega konstruktywny.
PPS: Dziękuję też bardzo Jarosławowi Świątkowi za to, że sensownie skomentował artykuł na Facebooku. Też nie lukrował, ale dyskutował. I nie rzucał ocennych i w sumie nie wiem co mających dać zdań typu „Polecam jednak poczytać więcej o psychologii i mózgu”. Myślę, że warto byśmy się nauczyli, że komentarz nie jest po to byśmy my się poczuli lepiej. Mądrzej. Tylko po to, żeby ewentualnie wymienić z kimś poglądy.