Wstydzę się slajdów sprzed lat. Wstydzę się części nagranych prezentacji i występów, które można znaleźć w sieci. Ale wstyd jest dobry. To sygnał, że coś co poszło nie tak jak chcieliśmy, można poprawić. Nie wstydzę się wstydu. Bardziej wstydziłbym się bezwstydu i totalnej arogancji. Nie boje się braku kompetencji a braku świadomości braku kompetencji. Czyli zjawiska znanego w psychologii jako efekt Krugera-Dunninga. W psychologii to zjawisko polegające na tym, że osoby niewykwalifikowane w jakiejś dziedzinie życia mają tendencję do przeceniania swoich umiejętności w tej dziedzinie, podczas gdy osoby wysoko wykwalifikowane mają tendencję do zaniżania oceny swoich umiejętności.
Podczas wielu konferencji, szkoleń czy wykładów akademickich efekt Krugera-Dunninga realizuje się w postaci następującego scenariusza – horroru. Prelegent przygotowuje slajdy, od których oczy krwawią. W liczbie przekraczającej liczbę stron w siedmiotomowym wydaniu W poszukiwaniu straconego czasu Prousta. We wstępie wystąpienia, przedstawia się w formie epistoły na swój temat, której nie powstydziłby się profesor podczas laudacji. Potem przechodzi do szczegółów swojego wystąpienia prowadząc ludzi punkt po punkcie przez agendę. Po której wszyscy już wszystko wiedzą. Również to, że nie mają totalnie ochoty i siły słuchać dalej. Następnie ze swadą średnio-rozgarniętego kręgowca, prelegent szczegółowo omawia COŚ, przy czym nie wiadomo jakie to COŚ ma dla nas znaczenie.
Nasz mózg (na widowni) może zacząć szukać odpowiedzi na pytanie DLACZEGO ja tu siedzę i dlaczego tego słucham. Będzie szukać dłużej niż trwa wersja reżyserska Władcy Pierścieni. Po przejściu przez 3 slajdy z 237 prelegent orientuje się, że czas już się skończył. A on nie dotarł jeszcze to czarownego wykresu z podcieniowanymi słupkami w gradientach pomarańczowo-zielonym, okraszonego pięknie skrzyżowanym miksem fontów: Comic Sams, Papyrus i Times New Roman. Dochodzi w końcu do szczytowania, podczas którego wreszcie czujemy, że będzie koniec, bo prelegent powiedział… na sam koniec zdradzę jeszcze państwu. I nic. I dupa. Bo to nie koniec. On tak jeszcze powie, ze 3 razy zanim nas wypuści. I zanim uciekniemy. On myśli, że tak ma być. My myślimy, że tak musi być. I piekło trwa. Bez wizji choćby czyśćca.
Wstydzę się niektórych moich prezentacji. W zasadzie nawet teraz, gdy już mógłbym być zadowolony, to kiedy schodzę ze sceny, wiem, co chciałbym poprawić zmienić. Od razu. Bo to fajna gra. W poprawianie. Dlatego chcę, żebyś spojrzał na to co można poprawić. Oto pięć aspektów, na które warto zwrócić uwagę.
Wstęp
Zamiast ględzić o sobie, albo o swojej firmie. Zamiast się przedstawiać i opowiadać publiczności, jak to bardzo jesteś wdzięczny za to, że cię wysłuchają i za to, że będą poświęcali uwagę, powiedz coś, co sprawi, że będą ci wdzięczni. Czyli rozpocznij mocno, precyzyjnie, intrygująco. Jeśli naprawdę musisz (bo ktoś ci kazał) się przedstawiać, to ogranicz to do minimum, albo podaj w formie paradoksalnego żartu. Albo ciekawej historii, która pokazuje cię w działaniu. Ethos (wiarygodność) buduje się narracją i czynami, a nie wymienianiem wszystkich MBAów, tytułów i stanowisk. Wstęp to zaproszenie do podróży, w którą zabierasz swoją publiczność. Nie dobij ich na początku trudami podróży. Agenda jest super na kartce. W mailu, a przy prezentacji lepiej powiedzieć DLACZEGO to, co usłyszą będzie ważne i jakie to ma dla NICH znaczenie. A nie mówić o czym będziemy mówili po to, by potem o tym… mówić a na końcu powiedzieć o czym się mówiło. Jeśli z jakiegoś powodu musi być agenda, to zrób z tego walor. Nadaj jej znaczenie. Bo mózg szuka znaczenia jak Indiana Jones zaginionej Arki. Jak rolnik szuka żony. Jak Kania dżdżu wygląda.
Od ogóły do szczegółu Meaning before details – to zdanie z książki profesora Mediny 12 sposobów na supermózg. Jak przetrwać w pracy, domu i szkole zapamiętałem najlepiej. To piękna teoria – sformułowana w postaci prostej tezy, by zawsze zanim opowiesz komuś o szczegółach rozwiązania nadać informacji ZNACZENIE. Najpierw ogólne znaczenie (sens) a potem szczegóły. Tak skonstruowana informacja jest po prostu lepiej przyswajana. Dotyczy to maili, smsmów, ale przede wszystkim prelekcji. DLACZEGO mam tego słuchać jest ważniejsze niż szczegóły tego, co słucham. Dlatego dobry wstęp to naprawdę świetnie zarysowany kontekst, mapa po której się poruszamy. A nie narzędzie tortur!
Storytelling i case studies
Storytelling działa nie dlatego, że tego chce ja, czy inny guru komunikacji, albo jakiś smutny trener rozwoju. Działa, bo tak jest zbudowany nasz mózg. Narracje bazujące na historiach są najlepszym narzędziem przekazywania informacji. Tabelki w excelu też… ale dane warto ubrać w historie. Wtedy informacja dostaje kopa i ląduje w bramce (mózgu) twojej widowni. Ja dodaje osobiste historie, historie o innych ludziach, case studies przedstawione w postaci historii z puentą do większości prezentacji. Dzięki temu moja widownia lepiej rozumie, zapamiętuje i… czuje. Bo w komunikacji chodzi o to, co sobie ludzie wyobrażą gdy mówisz. A jak opowiadasz historię, to po prostu łatwiej sobie wyobrazić treść.
Slajdy
Ja wiem, że nie wszyscy mają talent i tzw. oko pixel perfect. Ja wiem, że nie wszyscy nasiąkają dobrymi wzorcami projektowymi od życia prenatalnego. Ja wiem, że nie wszyscy mieli szczęście by chować się w krainie duńskiego designu i nasiąkać antycznymi proporcjami Akropolu. Ale pora brutalnie to powiedzieć. Brzydkie slajdy to zło. Z kilku względów – i akurat obraza odczuć estetycznych nie jest najważniejsza. Slajdy, które nie wspierają procesów poznawczych – czyli nie kierunkują uwagi, nie wzmacniają rozumienia, a jedynie dublują treści wypowiadane przez prelegenta, po prostu przeszkadzają. Postawmy sprawę jasno – slajdy to nie proteza twojej prezentacji (wystąpienia). Jeśli nie są dokumentem tekstowym, który masz potem komuś wysłać, to nie ma powodu by był na nich tekst (a już na pewno żeby było na nich dużo tekstu). Slajd ma kilka funkcji. Może być piękną puentą, do której podprowadzisz widownie MÓWIĄC. To piękna technika – wtedy slajd jest niespodzianką. Zwieńczeniem narracji. I wtedy może na nim pojawiać się słowo klucz. Liczba. Może zdjęcie. Jeśli taki slajd ma być puentą, zwieńczeniem narracji, to… nie może wisieć za tobą gdy ty mówisz. Slajd może też wzmacniać twój przekaz albo obrazować jakiś proces, eksperyment. Tak by łatwiej było coś ogarnąć umysłem. Wzmocnienie informacji przekazywanej słownie przez prelegenta obrazem działa. Dublowanie tekstu, tekstem wypowiadanym – nie działa. Jest przeciwskuteczne.
Kontrast
Uwagę twojego odbiorcy skupiają elementy emotogenne – naładowane emocjami. Skupiają też historie. I skupia kontrast. W każdym wymiarze. Na slajdzie łatwiej odczytać elementy mocno skontrastowane. Ale to nie wszystko. Cicho/głośno. Wolno/szybko. Dużo treści, które podprowadzają szybkim tempem narrację do pauzy, która pięknie wybrzmi ciszą. Clint Eastwood mówi zawsze podczas spotkań niezwykle cicho. Wszyscy nachylają się, by go usłyszeć. Tak zyskuje przewagę w świecie, gdzie wielu głośno gada. Kontrastuj: kolory, dzwięki, tempo. To techniki stosowane przez mistrzów kompozycji. Kontrastuj też energię. Jeśli występujesz po kimś mega energicznym, nie wchodź od razu w jego klimat. Spróbuj inaczej. Spokojniej, skupioną narracją pobudź zmysły widza. Mówi ci to ktoś, kto występował po Jurku Owsiaku i przed Robertem Biedroniem. I nie porównuj się. Bo to Ty z czasem będziesz lepszą wersją samego siebie. Oczywiście pod warunkiem, że będziesz się uczyć.
Spójrz na swoją prezentację przez pryzmat tych 5 elementów. I działaj. Nie wstydź się wstydu. Wstydź się bezwstydu. Bo bezwstydnych prelegentów nie brakuje. Nie bądź jednym z nich.