Demostenes – najsłynniejszy grecki mówca, który zaczynał karierę jako logograf (osoba pisząca dla innych wystąpienia) – nawet gdy osiągnął sukces, ćwiczył zapamiętale. Ten orator totalny przekrzykiwał fale, by wzmocnić siłę głosu (miał świadomość, że greckie agory są wypełnione przez rozgadany tłum i trzeba użyć przepony, by się przebić). By walczyć z wadą wymowy, ćwiczył swoje wszystkie wystąpienia wielokrotnie z kamieniem między zębami. Aby pozbyć się nawyku unoszenia ramion podczas mówienia, ćwiczył z mieczem zawieszonym u sufitu (wprost nad ramieniem), który wbijał się w skórę, gdy Demostenes unosił nawykowo ramiona. Rozbijał swoje wystąpienia na drobne fragmenty, które ćwiczył w specjalnie wybudowanej podziemnej sali, by nie przeszkadzać innym. I by przede wszystkim, nie dekoncentrować się. A Ty co robisz by poprawić swoje wystąpienia?
Demostenes dobrze rozumiał to, co wiemy już dziś o procesach uczenia się, motywacji i wzrostu. Umiejętnie dzielił swój czas na bycie w tak zwanej performance zone, czyli strefie aktywności zawodowej i częste przebywanie w tak zwanej learning zone, czyli strefie uczenia się. Strefa aktywności zawodowej to miejsce (przestrzeń), w którym się po prostu realizujemy. Nasza codzienność, w której możemy – często nawet bardzo sprawnie – działać. Jeśli na przykład często występujemy publicznie możemy mniej lub bardziej świadomie osiągnąć pewien poziom. Nawet dobry. Problem polega na tym, że w tzw. performance zone się nie uczymy. Co więcej – jeśli coś wychodzi nam w miarę dobrze, to możemy nawet nie dostrzegać potrzeby uczenia się. Jeśli wiec na przykład mamy gadane, to istnieje niebezpieczeństwo, że w ogóle nie będziemy pracować nad jakością swoich wystąpień. Z czasem wkradnie się rutyna. Bo się nie rozwijamy. To trochę jak w sporcie – jeśli nie zmieniamy treningu i nie zmieniamy bodźca treningowego, będziemy owszem w jakiejś formie, ale nie ta forma nie będzie rosła. Dlatego potrzebujemy często przechodzić na stronę tzw. learning zone.
W tej strefie nie wystarczy się uczyć. Trzeba wiedzieć dokładnie, czego chcemy się uczyć i jak. Zwłaszcza, że jeśli chcemy szlifować jakąś kompetencje w dorosłym życiu, to nie jesteśmy objęci formalną edukacją. Tylko musimy radzić sobie sami. Demostenes rozbijał swoje działania na drobne zadania. Mikro-kompetencje powiązane z nawykami. Wiedział, co chce poprawić i wymyślał sposoby na to, jak to zrobić. Przykładem może być choćby nawyk podnoszenia ramion podczas mówienia. Nie musisz tak jak on uciekać się do dość radykalnych rozwiązań. Ale pamiętaj, że żeby coś zmienić musisz wiedzieć konkretnie jaki nawyk chcesz zmienić i jak będziesz mierzyć postęp. W naszej strefie nauki musimy mieć albo wielką samoświadomość (i być brutalnie szczerym), albo postawić na współpracę z doświadczonym trenerem. Jak w sporcie. Możesz po prostu biegać, ale jeśli chcesz osiągać lepsze wyniki, to na pewno nie zaszkodzi zwrócić się do specjalisty, który rozłoży każdy ruch na części pierwsze i pomoże wykształcić prawidłowe nawyki.
Z wystąpieniami – a może szerzej z komunikacją – jest tak, że wszyscy mówimy (czyli w sumie działamy w performance zone). Co oznacza, że wiele osób uważa, że po prostu robi to dobrze. I jakoś muszą z tym żyć. Albo uważają, że robią to średnio dobrze i nie widzą powodu, by coś zmieniać. Ci też muszą z tym żyć. Gorzej, że najczęściej widownia też musi z tym żyć. Wykładowcy akademiccy, szkoleniowcy, prelegenci na konferencjach (naukowych i branżowych) mówią często – czyli są w swojej performance zone. A jak często przechodzą do swojej learning zone? Być może coraz częściej. Jednak sądząc po niektórych wystąpieniach – ciągle niewystarczająco. Ja poświęcam średnio 20 minut dziennie na ćwiczenie. Ty możesz mniej lub więcej. Wszystko zależy od chęci, motywacji i priorytetów. I od tego, czy masz świadomość nad czym warto popracować. Wiele osób, z którymi pracuje ma świadomość, że coś by zmienili, ale nie wiedzą co. Wiedza, że na przykład ich wystąpienia są chaotyczne, ale nie wiedzą jak nad tym pracować. Mają świadomość, że brakuje im spójności, albo uciekają w zbyt rozbudowane dygresje, ale nie mają pojęcia co z tym zrobić. I na tym właśnie polega rola dobrego trenera. Na uświadamianiu braków, ustawianiu treningu i wskazywaniu ćwiczeń oraz postępu. Można oczywiście samodzielnie. Zwłaszcza, że środowisko niektórych trenerów nie ma dobrej opinii. Zwłaszcza, że w świadomości wielu zlało się ze środowiskiem pseudo-coachów, którzy walą prawdy objawione i bredzą coś o tym, żeby wizualizować sukces, trzymając ręce złożone w ekspercką wieżyczkę. Albo powtarzają mit o tym, że słowa to zaledwie 7% naszej komunikacji. Lub bredzą o lewopółkulowcach czy prawopółkulowcach, strzelając tą pseudowiedzą jak kulą w płot. Przy okazji strzelając całemu środowisku w stopę.
Jest też druga strona medalu – ludzie tacy jak Kamil Kozieł z Prezart, którzy uparcie rozbijają wystąpienia na części pierwsze i czerpią z tak odległych sztuk jak stand up czy kinematografia by współtworzyć coraz lepsze wystąpienia ze swoimi klientami. Są ludzie tacy jak Tomasz Kammel, którzy nie bazują tylko na telewizyjnej rozpoznawalności, ale także na antycznych zasadach retoryki. Tak czy inaczej – możesz ćwiczyć samodzielnie. Możesz ćwiczyć pod okiem trenera. Ale pamiętaj, że najważniejsze jest rozbijanie kompetencji na mikro-kompetencje. Wyznaczanie ćwiczeń i mierzenie postępu. No i wytrwałość. Bo bez powtórzeń (wielu) i zaciętości się nie obejdzie. Badania Angeli Duckworth to potwierdzają. Na sukces wpływa zaciętość (GRIT). Nie wystarczy intelekt, znajomości czy łut szczęścia. Oczywiście jeśli za sukces uznajemy po prostu świadome mistrzostwo w jakiejś dziedzinie, a nie ciepłą posadkę państwowej spółce zdobytą dzięki znajomościom.
Kiedy pracuję indywidualnie lub w niewielkich grupach, to zawsze ustawiam ćwiczenia pod dany typ osobowości. Inaczej ćwiczy się z ekstrawertykiem. Inaczej z introwertykiem. Inaczej pokonuje się stres u kogoś kto walczy z niską samooceną a inaczej z kimś, kto po prostu jest mało uważny i chaotyczny. Są jednak ćwiczenia, które zawsze można wykonywać. I te możesz wypróbować samodzielnie.
Precyzja – spisuj codziennie jeden akapit swojego wystąpienia (prezentacji) i redaguj tekst tak długo, aż pozbędziesz się zbędnych słów. Bezlitośnie skracaj i badaj, czy wiesz dlaczego akurat to słowo ma zostać. Nazywam to ćwiczenie – kill your darlings – zabij swoich najdroższych. Bo chodzi o brutalne pozbywanie się wszystkiego co zbędne. A co czasem bardzo cenimy. W końcu to nasze słowa.
Limit – powiedz wszystko co chcesz powiedzieć w zaledwie 6 słowach. Ni mniej, ni więcej. Albo ustaw sobie limit czasowy. Powiedz to, co najważniejsze w 15 sekund. I nie mów, że się nie da. To ćwiczenie polecam szczególnie ekstrawertykom i tzw. charyzmatycznym mówcom. Istnieje dokładnie zerowa korelacja między mówieniem dużo i z emfazą a mówieniem mądrze.
Milczenie – naucz się pauzować. I odpowiednio długo milczeć. Cisza to też narzędzie. Dlatego przez tydzień ćwicz się w pauzowaniu. Możesz na przykład przed każdą swoją wypowiedzią po prostu pauzować.
Ekspozycja – powoli eksponuj się na bodźce. Susan Cain (przepiękna introwertyczka) przed swoim wystąpieniem na TED przez rok uprawiała coś co nazywa rokiem niebezpiecznego mówienia. Po prostu występowała przed ludźmi, choć nie było to jej ulubione zajęcie. To ćwiczenie polecam szczególnie introwertykom – nie żeby ich (broń Boże) zmieniać w gadatliwych, ale by wzmocnić ich sprawczość. Nie musisz od razu eksponować się na 4000 osób. Spokojnie zwiększaj widownię i mów.
Nagranie – nagraj swoje krótkie wystąpienie. I sprawdź, czy nie powtarzasz słów: generalnie, jakby, rzekomo zbyt często. To słowa, które wkradają się bez udziału naszej świadomości. To wata, która nic nie znaczy. Uświadom sobie, że je wypowiadasz i tęp przy każdej okazji.