Rozważania nad czas doprowadziły mnie do dość oczywistych wniosków. Dużo czasu i uwagi poświęcam technologii, a raczej temu co ona serwuje mi impulsywnie. Odruchowo sięgam po smartfona, by sprawdzić co nowego na skrzynce mailowej, Facebooku, Instagramie, LinkedIn. Jestem więc tak zwaną
event driven person, czyli osobą, która podąża za natychmiastową gratyfikacją ukrytą za szybkimi powiadomieniami.
Jestem, a może byłem. Od jakiegoś czasu staram się bowiem odzyskać kontrolę nad moją uwagą i czasem. Jeśli ty też podejrzewasz, że możesz być
event driven person i jeśli chcesz świadomie korzystać z czasu i uwagi, to ten tekst jest dla ciebie. Jeśli uważasz, że to w ogóle nie jest problem, to są dwa dość prawdopodobne scenariusze – albo technologia rzeczywiście nie wpięła cię w pętle niebezpiecznych nawyków, albo… oszukujesz się i nadal uznajesz, że masz tak zwaną podzielną uwagę. Tak zwaną, bo w rzeczywistości nieistniejącą. Jeśli chodzi o czynności celowe i nieautomatyczne, to mamy do czynienia z przerzutną (a nie podzielną) uwagą. Innymi słowy – jeśli pracujesz nad tekstem (jak ja w tej chwili) i co jakiś czas rzucasz okiem na to, co stoi za powiadomieniami na smartfonie, albo zerkasz na pocztę to NIE dzielisz uwagi, ale ją przerzucasz. Dla mózgu koszty są oczywiste - dużo przepalonej glukozy (potrzebnej do dobrego funkcjonowania kory przedczołowej) i czas – a konkretnie 40% naszej produktywności (
według badań Meyer, Evans and Rubinstein [2001]). Jeśli oczywiście oglądasz Netflixa i prasujesz jednocześnie koszulę to nie ma problemu, gdyż jedna z tych czynności (raczej prasowanie) odbywa się automatycznie.