Fakt, legendy miejskie – podobnie jak bajki – to też emanacja lęków, przesądów i pragnień społeczeństwa.
Fakt, legendy miejskie – podobnie jak bajki – to też emanacja lęków, przesądów i pragnień społeczeństwa. © Ian Espinosa via Unsplash.com
Reklama.
To historia o babci, która jechała autobusem. Za nią siedział dzieciak, obok mamusia. Dzieciak non stop kopał oparcie siedzenia przed sobą. Ergo kopał babcię. Po kilku chwilach babcia odwróciła się i w bardzo miłych słowach poprosiła, by przestał. BA! To był iście asertywny komunikat, „przeszkadza mi, gdy kopiesz w oparcie. Bardzo proszę, żebyś przestał”. Na te miłe słowa matka dziecka zareagowała oburzona, „Proszę nie mówić mojemu dziecku, co ma robić. Ja je wychowuję bezstresowo i daje pełną wolność. Chce kopać, to kopie”. Wszystkiemu przysłuchiwał się młody chłopak, który stał obok. W pewnej chwili, zaraz przed wyjściem z autobusu, wyjął z ust gumę, którą żuł, wlepił ją we włosy matki dzieciaka i powiedział, „Proszę się nie denerwować. Mnie też wychowano bezstresowo”.
Ta historia od razu przypomniała mi tę, którą przeczytałem w książce „Znikająca nerka. Mały leksykon współczesnych legend miejskich” Filipa Gralińskiego. To legenda miejska. Ma pozór prawdziwości, bo przekazuje nam ją ktoś kogo znamy (w przypadku uczestniczki była to znajoma znajomej). Ma też fabułę, w którą chcemy wierzyć. W końcu dobro wygrywa ze złem i zło jest ukarane. No i jest konkretna. Więc w nią wierzymy. Dodatkowo obśmiewa koncept, z którym wielu nie chce się zgodzić, więc tym bardziej chcemy w nią uwierzyć.
Fakt, legendy miejskie – podobnie jak bajki – to też emanacja lęków, przesądów i pragnień społeczeństwa. Lubię je badać, bo to takie lustro zbiorowego imaginarium. Takiego, w którym dobro wygrywa ze złem. W którym „obcy” jest niebezpieczny, a najwyższym skarbem na który czyha zła wiedźma (psychopata, porywacz, czarna wołga) jest dziecko. Nasz skłonność do wiary w historie jest ewolucyjnie umocowana. Gdy żyliśmy w małych wspólnotach, ten osobnik, który zauważył niebezpieczeństwo opowiadał historię innym osobnikom, by je przestrzec. Często wyolbrzymiając niebezpieczeństwo.
To wyolbrzymianie (eskalacja niebezpieczeństwa, która formalnie jest przecież kłamstwem) to też nic dziwnego. Przecież (ewolucyjnie) lepiej wyolbrzymić niebezpieczeństwo, by bardziej przestraszyć i wywołać (być może) nieco za mocną reakcję niż ryzykować za słabą.
Problem polega na tym, że to co kiedyś nam pomagało przetrwać, teraz bardzo często przyczynia się do skupiania uwagi na tym, na czym NIE trzeba i nie warto jej skupiać.
W te wakacje czytałem sobie genialną książkę „Factfulness” Hansa Roslinga. Wtem mój tata, który oglądał wiadomości, w ramach ciekawostki rzucił – W Egipcie rekin zjadł człowieka.
Wiem, że nasze ewolucyjne dramatyzowanie i szukanie sensacji pomaga(ło) heurystycznie odnaleźć się setki tysięcy lat temu. Podobnie jak łaknienie cukru i tłuszczu pomagało nam przetrwać między jednym polowaniem a drugim. Jednak to, co było kiedyś nasza przewagą, teraz jest przekleństwem. Ja wiem, że to straszne, że kogoś zjadł rekin. Ale jeszcze straszniejsze jest to, że zaczynamy to postrzegać jako realne zagrożenie.
Sąsiad zza płotu też dostrzegł zagrożenie. Krzyknął do żony, że rekin zjadł człowieka w Egipcie. Żona nie dosłyszała.
W EGIPCIE. Krzyknął ponownie sąsiad. I tak, conajmniej 4 osoby na terytorium 2000 metrów kwadratowych były zajęte rekinami. Które im nie zagrażały. Albo zagrażały w naprawdę niewielkim stopniu. Przez ostatnie 58 lat zginęło w takich atakach na całym świecie 439 osób.
W Polsce tonęło w jeden dzień wakacji 14 osób. Bez udziału rekinów.
Ewolucyjnie wykształcone poszukiwanie informacji ostrej i dramatycznej opakowanej w formę storytellingu sprawia, że bardzo często wierzymy w historie nieprawdziwe. I w proste wyjaśnienia skomplikowanych często zjawisk. Jak to pięknie powiedział Malcolm Gladwell
“We have, as human beings, a storytelling problem. We're a bit too quick to come up with explanations for things we don't really have an explanation for.”
11.11.2016 na Instagramie natrafiam na interesującą teorię. Rządy państw zastępują celebrytów ich doppelgangerami. By kontrolować masy, które naśladują swoich idolów. Teorię mają potwierdzać zdjęcia Megan Fox. Przed i po podmianie. Post nosi nawet znamiona racjonalnego. Autor ma wątpliwości, które od razu sobie wyjaśnia. Bazując na przekonaniach i doszukując się powiązań tam, gdzie ich nie ma.
28.02.1998 Andrew Wakefield z 12 współautorami publikuje badanie dotyczące rzekomego związku szczepień MMR z autyzmem. Krytycy szybko wykazują, że artykuł jest opisem małej serii przypadków, bez grupy kontrolnej, łączącym trzy powszechnie występujące zjawiska i choroby. Na podstawie odwoływania się do pamięci i przekonań rodziców. To wystarczy, by zasiać popłoch. Brak dowodów staje się dla wielu dowodem.
Wiarę w teorie spiskowe tłumaczy skłonność ludzkiego mózgu do poszukiwania reguł nawet tam, gdzie ich nie ma. Jeśli dodamy do tego podstawowy błąd atrybucji, to mamy gotową teorię spiskową. Katastrofę będącą splotem przypadków, błędnych decyzji chwili czy warunków zewnętrznych łatwiej nam jest oswoić jeśli założymy, że jej przyczyną było celowe działanie – zamach czy karygodna beztroska jednego człowieka. Pogodzić się z autyzmem dziecka będzie łatwiej, jeśli oskarżymy o to koncern farmaceutyczny. I uznamy, że korelacja to kauzacja.
Sama konstrukcja historii też ma znaczenie.
Wierzymy w te narracje, które są proste, zawierają konkretne obrazy i bohaterów z krwi i kości. Prostota zdań, strona czynna i źródło informacji wpływają na wiarygodność. Pisałem o tym w tekście na temat kłamstwa. Dodatkowo jeśli historia brzmi… znajomo, to również nasz umysł uzna ją za bardziej prawdziwą. A jeśli jeszcze będzie „ładna” (to znaczy będzie łatwa do przetworzenia przez mózg [processing fluency] i wprowadzi nas w stan łatwości poznawczej [cognitive ease]), to sukces murowany.
Wiem, że wielu osobom nie przeszkadza, że to, w co wierzą nie jest bliskie obiektywnej prawdy. W końcu czasem lepsza dla kogoś absolutna pewność, że „cieciorka wszyta pod skórę leczy raka” niż niepewność związana z prawdziwa diagnozą i leczeniem, którego wyniki nie zawsze zapiszą nas wysoko na krzywej estymatora Kaplana-Meiera.
Richard E. Nisbett, Mindware. Narzędzia skutecznego myślenia, Wydawnictwo Smak Słowa
Piotr Bucki, Porozmawiajmy o komunikacji, Wydawnictwo Słowa i Myśli