Czasem na szkoleniach przeprowadzam pewien eksperyment. Proszę uczestników, żeby wskazali lewą i prawą stronę. Nic trudnego. Dla przeważającej większości. To jednak nie koniec eksperymentu. Potem proszę ich, żeby zamknęli oczy i wskazali południowy zachód. Palcem wskazującym dominującej ręki. A potem proszę ich by otworzyli oczy i rozejrzeli się wokół.
To co widzą, zazwyczaj ich bawi. Pokój pełen ludzi, z których każdy wskazuje w innym kierunku. Czasem konstatuje, że gdybym był wędrowcem i pytał ich o kierunek, to nie byli by zbyt pomocni. Bo my ludzie cywilizacji zachodniej nie mamy wewnętrznego kompasu ukształtowanego przez język i semantykę, którym się posługujemy. A na przykład Aborygeni z plemienia Kuuk Thaayorre mają. Bez pudła wskażą dowolny kierunek geograficzny, o który ich spytasz. Głównie dlatego, że od wczesnego dzieciństwa rozmawiają ze sobą mocno odwołując się do orientacji względem stron świata.
Jak podaje Lara Boroditzky – badaczka lingwistka – dla członków tego plemienia zupełnie naturalne jest witanie się z podawaniem dokładnej orientacji (przychodzę z południowego-wschodu) i rozmowy, w których można nawet usłyszeć, „Masz mrówkę na południowo-zachodniej nodze”. Użytkownicy takiego języka mają świetną orientację, znacznie przewyższającą to, do czego zdolny byłby przeciętny europejczyk. Sądzimy, że jesteśmy gorsi od innych stworzeń z powodu biologicznej "wymówki". W końcu nie mamy magnesu w dziobie czy łuskach.
A tymczasem to nieprawda. Język i kultura nas tego uczą. Są na świecie ludzie ze świetną orientacją. To członkowie tego aborygeńskiego plemienia. A ich orientacja wynika ze sposobu, w jaki język kształtuje nasz sposób myślenia i zachowania.
Są też na świecie narody z tendencją do oszczędziania. I takie, którym oszczędzanie idzie słabo. Tym z kolei różnicom postanowił się przyjrzeć Keith Chen – jeden z ciekawszych badaczy w obszarze ekonomii behawioralnej. Chen postawił tezę, że tendencja do oszczędzania (i umiejętność odraczania gratyfikacji) może być związana ze sposobem, w jaki myślimy o czasie (konkretnie o przyszłości). A myślenie o czasie jest w dużej mierze związane z językiem.
Są jezyki takie jak angielski – mówienie o zdarzeniach wymaga precyzyjnego użycia konkretnej formy gramatycznej. I rains (pada w ogóle), it is raining (pada w tej chwili), it rained (padało) czy it will rain (będzie padać). Są języki takie jak chiński czy niemiecki, gdzie nie trzeba innej formy czasownikowej. Wystarczy dodać słowo określające czas. Czyli Pada wczoraj, pada dziś, pada jutro.
Różnica jest – jak wykazują badania Chena – nie tylko w języku. Otóż w językach takich jak angielski (time specific languages) przyszłość jest daleko i… mniej się nią przejmujemy. W językach takich jak chiński czy niemiecki przyszłość jest tu i teraz. A skoro jest za rogiem, to lepiej się do niej przygotowujemy. Badania Chena weszły obecnie w kolejną fazę. Wyniki są fascynujące. Język kształtuje nasz sposób myślenia i zachowania. Można więc wysnuć wniosek, że zmiana sposobu mówienia może mieć wpływ na zmianę zachowania. Trochę za szybko by formułować takie hipotezy. Polecam jednak na poziomie codziennych konwersacji przyjrzeć się sposobowi, w jaki mówimy. Czy jest on sprawczy, czy uległy.
Nie chodzi o toporne lingwistyczne sztuczki rodem z kursu NLP. Chodzi o to, by zwracać uwagę na język. To co język mówi o nas samych ciekawie ujmuje Steven Pinker. Jeden z wybitniejszych psycholingwistów.
Język to narzędzie, które dało nam wielką przewagę. Potrafimy coś, czego nie umieją inne gatunki. Współpracujemy w grupach na wielkich przestrzeniach. Głównie dzieki temu specyficznemu kodowi, jakim jest język. Warto się mu przyglądać. I śledzić badania Boroditzky, Pinkera czy Chena.