Żołnierze z krajów członkowskich NATO dadzą się za niego pokroić. Pragną go mieć bardziej niż szwajcarski scyzoryk. Złośliwi mówią, że to jedyny, a zarazem największy polski wkład w historię sztuki wojennej - mowa o niezbędniku Wojska Polskiego.
Obiekt pożądania
Bez niego nie może się obejść na poligonie żaden wojskowy. Amerykanie, Anglicy i Francuzi gotowi są w zamian za niego oddać na pamiątkę polskim żołnierzom swoje emblematy, naszywki, czy nakrycia głowy. Jest lekki, poręczny i wytrzymały. Genialnie prosty podczas składania, w odróżnieniu od kompletu Bundeswehry, gdzie nie da się tego zrobić, nie mając co najmniej 10-letniego doświadczenia w budowie kosmicznego wahadłowca.
Bez problemu można go wsunąć w kieszeń. Nie przeszkadza, nie utrudnia ruchów. Może służyć jako miarka. Wojskowy niezbędnik ma 21 cm długości. Nie jest specjalnie lekki. Waga kompletu wynosi 163 gramy. Raz trafisz i zabijesz – mawiają żołnierze.
– Idealny do zabicia wojskowego kucharza przygotowującego bigos. Jak wiadomo, polski wojskowy kucharz jest w stanie przygotować bigos nawet bez kapusty – mówi z uśmiechem Andrzej Walentek, specjalista zajmujący się wojskowością.
Trzymadełko i komora zupowa
Równie pożądany i znany jak szwajcarski scyzoryk. O wiele mniej skomplikowany. W wojskowej nomenklaturze składa się z zasadniczo z trzymadełka i komory zupowej. To nic innego jak łyżka, która znalazła się na wyposażeniu żołnierzy całe wieki temu. Ma takie rozmiary, że można za jej pomocą okopać namiot lub wykopać transzeję.
Dawniej samą łyżkę nosiło się schowaną za cholewą buta. Raczej nie warto wspominać jaki „aromat” musiał rozchodzić się podczas konsumpcji. Chociaż z drugiej strony, znając smak wojskowego jedzenia, nie miało to znaczenia.
Do tego nóż o strukturze piły z dwoma funkcjami. Zasadnicza i podstawowa to – otwieracz do butelek, ale ten przydatny jest żołnierzom najczęściej w lokalnych sklepach spożywczych wokół poligonów. Jako jednak, że tam spędzają większość swego czasu, jest niezastąpiony podczas otwierania butelek z bezalkoholową zawartością. Ten sam otwieracz służy również do otwierania puszek. Ale tego nie da się akurat zrobić, bo... ta funkcja nie działa.
Działa za to widelec. Tak jak i nóż, ale ten zazwyczaj bywa tępy, bo właścicielom nie chce się go ostrzyć. Wszystko razem składane jest w jedną całość i wykonane z polerowanej nierdzewnej stali. Jest to ważne w przypadku zjadania na szybko gorących produktów. Ma też w założeniu ułatwić utrzymanie niezbędnika w czystości, ale to w większości przypadków sprowadza się to do wytarcia sztućców w bluzę lub spodnie mundurowe. Działa.
Multifunkcjonalne cudo
Słowem, wszystko pod kontrolą, bowiem nad techniczną strona zagadnienia pracowali specjaliści z Instytutu Technicznego Intendentury i to już w 1938 roku. To wtedy powstał pierwszy polski niezbędnik wojskowy.
W odróżnieniu od tego obecnego, był jednoczęściowy, rozkładany, składający się z łyżki i widelca, połączonych ze sobą za pomocą nitu przechodzącego przez środek uchwytu łyżki i przechodzącego przez końcówkę uchwytu widelca. Przez całą długość, zarówno widelca jak i łyżki, przeprowadzone równoległe wytłoczenie usztywniające od spodu. Na końcu uchwytu łyżki pojedyncze większe wytłoczenie. Oba niezbędniki produkował Gerlach. Do dzisiaj logo firmy można znaleźć na niektórych egzemplarzach.