Do niedawna rekrutacja kojarzyła się wyłącznie z weryfikacją CV, a następnie odbyciem rozmowy kwalifikacyjnej. Jednak coraz więcej rekruterów w ogóle rezygnuje z zaproszenia na nią kandydata z powodu uprawiania przez niego hejtingu w internecie. Taka osoba po prostu dla wielu firm jest persona non grata i nie ma prawa przekroczyć progu drzwi ich biura.
Najkrótsza droga do bezrobocia – hejt w Social Media
Pracodawcy coraz częściej decydują się sprawdzać jakie treści publikują oraz udostępniają na swoich profilach w mediach społecznościowych kandydaci. Weryfikacji podlega także słownictwo stosowane przez nich w komentarzach, a także czy wyrażane poglądy oraz ich forma nie łamią dobrych obyczajów i wartości propagowanych przez firmę. Ten trend potwierdza Paweł Wierzbicki – dyrektor Michael Page w rozmowie z agencją Newseria.
STOP rasizmowi i uprzedzeniom religijnym
Firmy chcą się w ten sposób zabezpieczyć przed skandalami, których wybuch może doprowadzić np. do poniesienia strat na giełdzie. Dlatego przywiązują dużą wagę do polityki społecznej odpowiedzialności biznesu i równouprawnienia. Tak jak oddział IBM z Wrocławia, którego władze postanowiły ostrzec własnych pracowników przed marszem narodowców w tym mieście – o czym pisaliśmy w NaTemat.
Koncern zatrudnia w stolicy Dolnego Śląska m.in. Nigeryjczyków, Tunezyjczyków i Turków. Przedsiębiorstwo obawia się, że mogą paść ofiarami rasistowskich ataków. Trudno więc sobie wyobrazić, aby amerykański gigant zatrudnił kogoś, kto hejtuje w internecie inne osoby ze względu na ich pochodzenie czy religijność.
Nie można dyskryminować z powodu poglądów politycznych
Ale każdy kij ma dwa końce. – Rekruterzy nie mogą traktować weryfikacji zachowania kandydatów w mediach społecznościowych jednowymiarowo. Oczywiście każdy z nas zgodnie z zasadami zdrowego rozsądku powinien dbać o swój dobry wizerunek zarówno w życiu prywatnym, jak i w internecie. Jeżeli używamy wulgarnych słów lub zamieszczamy kontrowersyjne zdjęcia, to może być dla firmy sygnał, że jesteśmy osobą nieodpowiedzialną i niezdającą sobie sprawy ze skutków własnego zachowania – wskazuje Anna Sarowska-Gierasimowicz, ekspert rynku pracy Wyższej Szkoły Bankowej w Poznaniu.
– Jednak rekruterzy nie mogą każdego wpisu, szczególnie krytycznego traktować jako hejt. Zgodnie z prawem możemy swobodnie wyrażać swoje poglądy i komentować otaczającą rzeczywistość. Oczywiście o ile nie obrażamy przy tym innych osób ze względu na ich pochodzenie czy wyznanie religijne. Dlatego rekruter nie może odrzucić kandydata, który np. nie podziela jego sympatii politycznych, ponieważ w takim przypadku dochodzi już do dyskryminacji – tłumaczy Anna Sarowska-Gierasimowicz.
Paradoksalnie ekspertka ostrzega, aby rekruter nie wpadł w pułapkę i nie odrzucił kandydatury… ofiary hejtu. Gdyż np. pod zdjęciem w mediach społecznościowych osoby ubiegającej się o pracę mogą znajdować się próbujące ją zdyskredytować wpisy hejterów, którzy chcą jej zaszkodzić. – Dlatego zalecam rozwagę nam wszystkim, zarówno rekruterom, jak i internautom – podsumowuje Anna Sarowska-Gierasimowicz.
Zwłaszcza międzynarodowe korporacje, które bardzo dbają o własny wizerunek, przy okazji rekrutacji upewniają się, że kandydat do pracy na co dzień żyje zgodnie z zasadami, jakie wyznaje firma. Najczęściej mówimy tu o zasadach dotyczących kultury wypowiedzi, kultury osobistej i poszanowania prawa równości bez względu na pochodzenie, płeć czy wiek.
Paweł Wierzbicki
Wiele osób pod własnym nazwiskiem czy zdjęciem publikuje teksty rasistowskie. Ostatnio mieliśmy z tym do czynienia przy okazji dyskusji o uchodźcach – przez media społecznościowe przetoczyła się fala hejtu, dlatego doradzałbym dużą ostrożność. Jeżeli zachowanie czy postawa jakiejś osoby w mediach społecznościowych budzi wiele wątpliwości, to nie angażujemy jej do dalszych etapów rekrutacyjnych.
Paweł Wierzbicki
Jeżeli ktoś będzie poprzez zamieszczane fotografie propagował np. twórczość uliczną, która pochwala rasizm albo która godzi w podstawowe zasady etyki, to takie zdjęcie może zablokować kandydata.