Piotr i Marianna Wróblewscy postawili na zatrudnienie wychowanków domów dziecka. Kiedy hotelarze i restauratorzy, nie tylko z Trójmiasta, ale i ze wszystkich regionów turystycznych Polski, rozpaczliwie szukają rąk do pracy, państwo Wróblewscy nie martwią się tym wcale. Do kawiarni prowadzonej przez ich Fundację Inicjatyw Społecznych mają nadmiar kandydatów. Podobnie w hotelu, tu też nie muszą się martwić brakiem obsady. A dobry pracownik w tej branży jest na wagę złota. W samym Gdańsku jest około tysiąca hoteli, ośrodków wczasowych i domów wypoczynkowych.
Ale zanim powstały świetnie prosperujące biznesy, Piotr Wróblewski najpierw wywrócił do góry nogami system. W 2003 roku został dyrektorem dużego domu dziecka w gdańskiej dzielnicy Orunia. Był odpowiedzialny za los ponad 80 podopiecznych. Po pięciu latach osiągnął ogromny sukces – zamknął placówkę. Ale już w drugim dniu pracy wiedział, że trzeba będzie ten dom ewoluować albo zamknąć. Razem z żoną Marianną, stworzył zupełnie nową koncepcję. Dzieci zamieszkały w kameralnych 14-osobowych domach, którymi opiekowało sześcioro wychowawców. Model był zbliżony do rodziny, rytm dnia był wyznaczony czynnościami dnia codziennego. A reguły zastąpiły regulaminy.
– W 2012 zrobiliśmy badania dotyczące dalszych losów ponad 400 młodych ludzi, którzy byli objęci tak zwaną „pieczą zastępczą”. Wyniki były wstrząsające – opowiada w rozmowie z INN:Poland Marianna Wróblewska. – Okazało się, że nie pracuje aż 46 procent z nich. Kolejne 23 procent utrzymuje się tylko z prac dorywczych. A jedna trzecia wraca na łono swojej biologicznej rodziny – kontynuuje pani Marianna.
To Wróblewskim unaoczniło największy problem, z którym muszą się zmierzyć dorosłe dzieci wychowane poza rodziną – trudności z odnalezieniem się na rynku pracy. Przez całe swoje życie nie miały ważnego wzorca. Nigdy nie widziały, żeby dorosły człowiek po prostu chodził do pracy. To wielka luka systemu wychowywania, na której zasypaniu Wróblewscy postanowili skorzystać. Założyli Fundację Innowacji Społecznych. Zaczęli od wysyłania swoich podopiecznych na płatne staże do firm. W ten sposób bardzo młodzi ludzie bardzo szybko konfrontowali się z rynkiem pracy. Kiedy kończyli szkołę, nie byli bezradni, wiedzieli jak szukać zatrudnienia, w czym się sprawdzają.
– Mieliśmy 17-letniego chłopaka, który chciał być informatykiem. Dostał 30 godzin na zrobienie projektu dla klienta. Wtedy zrozumiał, że to, czego się nauczył w szkole to tylko 1 procent, musiał doczytywać po godzinach, ale to zrobił – Marianna Wróblewska opowiada o swoim podopiecznym. – Ale problem takich staży był taki, że były ograniczone czasowo – dodaje. Aż w końcu wpadli na pomysł, żeby samemu zostać pracodawcą. W 2012 roku w ramach fundacji założyli kawiarnię Kuźnia na Oruni.
– Teraz jest sezon wakacyjny, w kawiarni uczą się pracy nawet 16-latkowie. Dla nich to bardzo atrakcyjne, bo mogą dorobić do państwowego kieszonkowego, które wynosi 30 złotych na miesiąc – mówi nam Marianna Wróblewska. – To, że sami jesteśmy pracodawcami daje nam wiele możliwości. Choćby taką, że staż nie jest ograniczony czasowo. Jeśli ktoś potrzebuje więcej czasu, by dojrzeć społecznie, może zostać. To projekt szyty na miarę – dodaje.
Model, który sprawdził się w kawiarni, po trzech latach postanowili zaadaptować do dużo większego biznesu. Na początku 2015 roku fundacja stworzyła trzygwiazdkowy So Stay Hotel nastawiony na gości biznesowych. Wróblewscy zaczynali nie bez obaw. W branżach hotelowej i gastronomicznej fluktuacja jest ogromna, a żeby odnieść sukces, trzeba mieć zgraną załogę. A w Fundacji ludzie zostają. Tak jak siostry Małgosia i Ania Gojło, które zaczynały jako wolontariuszki, a dziś są pracownikami.
– Przez półtora roku funkcjonowania hotelu odeszła od nas tylko jedna osoba z recepcji. Przeprowadziła się do Krakowa – Marianna Wróblewska nie kryje dumy. – Aż 13 z 20 osób, które pracują to są osoby, które wychowywały się w pieczy zastępczej. Są w każdym pionie, w administracji, gastronomii, wśród pokojowych – dodaje.
W ten sposób powstał układ, w którym wszyscy wygrywają. Młodzi mają pracę, nie muszą liczyć na pomoc społeczną, a hotel ma doświadczonych i oddanych pracowników. Klienci są zadowoleni, bo zgrany zespół przekłada się na jakość świadczonych usług, a to znajduje odzwierciedlenie w ocenach, jak i ponad 60-procentowym obłożeniu w pierwszym roku działalności hotelu. To na wymagającym rynku znakomity wynik dla debiutanta. W tym sezonie letnim obłożenie jest już 100-procentowe. Goście biznesowi wracają i płacą 200 złotych za nocleg.
– Tu nie ma taryfy ulgowej. To, że większość zespołu stanowią osoby, które nie wychowały się w rodzinach, nie sprawia, że hotel ma funkcjonować inaczej. Dla klienta to nie ma znaczenia – mówi Marianna Wróblewska. – Tak samo dla nas nie ma taryfy ulgowej. Płacimy naszym pracownikom normalne stawki rynkowe. Oni nie muszą, ale chcą u nas pracować – dodaje.
Jaki jest efekt takiej polityki kadrowej? Ocena 9,1 na 10 w serwisie booking.com.