
Co się dzieje, kiedy biznes przychodzi do naukowców z problemem. Typową scenkę Thomalla opisuje w 10 punktach.
1. Idę najpierw do biur szkół o szumnych nazwach w rodzaju "centra transferu technologii". Przeważnie nikogo nie znajduję, ale gdy pukam w różne drzwi, zjawia się kilku urzędników.
2. Przedstawiam się i zapytuję: chciałbym zakupić technologię. Czy mogę dostać jakiś spis oferowanych technologii, abym mógł wybrać tę, która mnie interesuje?
3. Konsternacja urzędników. "No właściwie to nie mamy takiego spisu, ale dopiero zaczynamy."
4. Jak to zaczynacie, przecież istniejecie już dziesiątki lat?
5. Może pójść pan do profesora takiego i takiego i z nim rozmawiać na interesujący pana temat.
6. Profesor: no tak, technologii gotowej nie mamy, ale możemy opracować za kilka lat. W dalszej rozmowie dowiaduję się, że to kosztuje setki tysięcy w gotówce, ale profesor gwarancji nie daje, czy coś z tego wyjdzie.
7. Jak to wyjdzie, czy nie wyjdzie, przecież dużym zespołem pracujecie nad tym tematem dziesiątki lat.
8. To nie mamy o czym rozmawiać, denerwuje się profesor. Grzecznie opuszczam gabinet.
9. Od tych bardziej rozmownych dowiaduję się, że badania będą kosztować od 70 do 90 tysięcy zł, a jak dojdzie dotacja z tzw. "nauki", to koszt badań wzrasta do 1 miliona złotych (!!!)
10. Od niektórych profesorów dowiaduję się, że opracowywanie jakichś tam technologii ich nie interesuje, bo to co mogą zapłacić firmy, nie starcza na opłaty prądu, wody i ścieków. Przepraszam za zajęty panu profesorowi czas i wychodzę zmęczony długim wcześniejszym czekaniem na profesora.
Jeśli ktoś pyta dlaczego w Polsce nie wdrożono do przemysłu żadnej znaczącej nowatorskiej technologii to jako praktyk odpowiadam. Większość naukowców ogranicza swoje prace do publikacji artykułów w czasopismach naukowych. A potem już niewiele z tego wynika. Puchną tylko biblioteki.
Według Thomalli polskich naukowców (także tych dobrych) degeneruje system oceny instytutów naukowych. Że najlepiej premiuje się publikacje naukowe, podczas gdy wdrożenia do przemysłu to zadanie dodatkowe, powiedzmy oceniane na piątkę czy szóstkę. Tyle, że otrzymując tróję, też można zarabiać 12-13 tys. miesięcznie profesorskiej pensji, więc po co ten trud. Pisał o tym (tyle, że delikatniej) Jacek Sobczak, prawnik i szef firmy zajmującej się komercjalizacją badań naukowych.
Amerykański uniwersytet Johna Hopkinsa w Baltimore to jeden z członków "klubu miliarderów", jak mówi się tam o najbogatszych uczelniach. Co roku na badania nad nowymi technologiami wydaje kwotę ok. 2,5 miliarda dolarów. Czyli ponad połowę tego, co wydaje się w Polsce. Mniej niż połowa finansowania to granty agend rządowych USA (odpowiednik naszych eurodotacji), reszta to prywatne środki oraz własny fundusz uczelni.
Napisz do autora: tomasz.molga@natemat.pl