Naukowcy z Politechniki Lubelskiej zaprojektowali silnik do polskiego wiatrakowca Taifun. Maszyna kosztuje tyle, co dobra limuzyna a z Warszawy nad morze doleci w dwie godziny.
Czym jest wiatrakowiec? Wygląda podobnie do śmigłowca, ale to raczej kuzyn samolotu. Znajdujący się na górze wirnik nadaje mu siłę nośną. Jest napędzany jedynie podczas startu, potem kręci się sam, jedynie pod wpływem opływającego go powietrza. Spełnia więc taką rolę, jak skrzydła w samolocie. Nie jest więc – jak w śmigłowcu – źródłem napędu podczas lotu. Ta zapewnia zwykłe śmigło.
– Wiatrakowiec musi nabrać rozpędu, nie wzbija się w powietrze tak, jak śmigłowiec, nie może też „zawisnąć” w powietrzu. Jest za to od niego dużo prostszy i tańszy, zarówno w kupnie, jak i eksploatacji – mówi w rozmowie z INN:Poland Patryk Kazimierski z firmy Aviation Artur Trendak, która jako jedna z niewielu produkuje w Polsce wiatrakowce.
Do startu wystarczy mu nawet 150 metrów pasa startowego, niekoniecznie utwardzonego, wystarczy w miarę równa łąka. Można go zaparkować w garażu, a startować i lądować na własnym terenie. Lotnisko nie musi być zarejestrowane, a taki wymóg muszą spełniać lądowiska dla śmigłowców oraz samolotów.
Na dodatek silnik wiatrakowca pracuje na „normalnej” benzynie. Paliwo lotnicze jest droższe, a na dodatek dostępne jedynie na kilkunastu lotniskach w Polsce. Na części z nich trzeba dodatkowo zapłacić za usługę tankowania bądź tankowania poza wyznaczonymi godzinami (nawet 400 – 500 zł) albo wyższą cenę za kupno poniżej określonej ilości (np. 1000 litrów).
– Do tego nie zalecamy nawet benzyny 98, lepsza jest 95. Nie ma co przepłacać, ten silnik lubi to paliwo. Mieliśmy nawet takie loty w Afryce, gdzie musiał się zadowolić 83-oktanową benzyną i też latał – mówi w rozmowie z INN:Poland Michał Trendak, syn założyciela firmy.
– Przez 10 lat wyprodukowaliśmy i sprzedaliśmy ponad 200 sztuk. 95 procent naszej produkcji idzie na eksport. W Polsce lata pewnie ok. 20 -30 wiatrakowców różnych marek, z tego ponad połowa jest naszych. To nie jest duży rynek, ludzie raczej jeszcze korzystają z ultralekkich samolotów, które są trochę tańsze. Na pewno jeśli ktoś nie przeleci się wiatrakowcem, to nie zrezygnuje z samolotu. Ale jak się na to zdecyduje, to zauważy dużą różnicę – twierdzi.
Jakie jest przeznaczenie wiatrakowców? Nie jest to raczej zwykły środek transportu, choć jeśli ktoś mieszka na przykład w Warszawie i ma działkę na Mazurach to jest to dobry wybór.
– Podobne właściwości mają samoloty ultralekkie, one mniej palą i są szybsze. Zaletą wiatrakowca jest za to zwrotność i możliwość wylądowania na bardzo małym kawałku terenu. O ile do wzniesienia się w powietrze maszyna potrzebuje 100 – 150 metrów, to może wylądować praktycznie w miejscu, na przestrzeni dosłownie kilku metrów. Wiatrakowce sprawdzą się raczej w rekreacji, niż jako powietrzne taksówki – mówi nam Trendak.
– Widzimy natomiast wzrost zainteresowania wiatrakowcami w usługach. Chodzi na przykład o skanowanie jakichś połaci terenu, robiliśmy tak z jedną kopalnią odkrywkową. Przydaje się też do kontroli linii energetycznych, gazociągów. Ostatni prężnie wchodzimy w branżę rolniczą. Dzięki wiatrakowcom można łatwo stosować środki ochrony biologicznej, rozpoczęliśmy też projekt precyzyjnego wspomagania rolnictwa. Dzięki skanowaniu pól wiadomo dokładnie w którym miejscu ile nawozu czy oprysku należy użyć – twierdzi.
– Wiatrakowiec wykonuje 95 proc. tego, co śmigłowiec, za 10 proc. ceny – dodaje.
Tego typu maszyny mają również inne, typowo robocze zastosowania. – W armiach kilku państw latają wiatrakowce, nawet nasze. Część z nich bardzo się przydaje, na przykład w Kolumbii. Zaskoczyły one plantatorów uprawiających rośliny nie do końca legalne i miały znaczący wpływ na walkę z narkobiznesem – mówi Trendak. – Z kolei w RPA i innych krajach afrykańskich wiatrakowce przydały się do patrolowania linii energetycznych. Złodzieje kradli przewody i sprzedawali je na złom.
Co ciekawe, do pilotowania wiatrakowca nie jest potrzebna licencja PPL (Private Pilot Licence). – Wystarczy świadectwo kwalifikacji, podobnie jak na samoloty ultralekkie. Robi się to jak prawo jazdy na samochód a moim zdaniem nawet łatwiej, bo do egzaminu podchodzi się z reguły raz – mówi Trendak.
Pomogli naukowcy
– Od dawna współpracujemy z lubelskimi uczelniami, najpierw był to Uniwersytet Przyrodniczy, z którym realizowaliśmy programy rolnicze. A później w ramach dofinansowanego przez UE projektu, w ramach którego powstał nasz najnowszy wiatrakowiec Tajfun, zleciliśmy Politechnice Lubelskiej wykonanie modyfikacji silnika austriackiej firmy Rotax. Dzięki temu zamiast gaźników ma on obecnie elektronicznie sterowany wtrysk, dużo dokładniejszy i nowocześniejszy – mówi Michał Trendak.
Rotax jest w zasadzie jedyną firmą o globalnym zasięgu, która dostarcza silniki do ultralekkich maszyn. Są to konstrukcje solidne i sprawdzone, ale mało nowoczesne. Trzech lubelskich naukowców wraz z czterema studentami dzięki modyfikacjom podniosło moc silnika ze 100 do 140 koni mechanicznych. Zajęło im to pół roku. Wtrysk pozwala lepiej sterować silnikiem.
Poprzednie modele polskiej firmy – Taurus, Tercel i Twistair – również miały modyfikowane silniki, ale tym zajęli się inżynierowie pracujący w firmie. Dodali maszynom turbosprężarki. Poprzednie konstrukcje oczywiście ciągle są w sprzedaży.
Tajfun zabiera na pokład dwie osoby, a jego maksymalna masa startowa to 560 kg. W sprzedaży będzie w sierpniu 2017 roku. W zależności od wersji wyposażenia, kosztuje od 127 do 135 tysięcy euro. Producent już planuje konstrukcję kolejnych modeli, w tym sześcioosobowego.
Śmigłowce są kilka razy droższe. Używana, kilkuletnia maszyna dobrej klasy kosztuje przynajmniej 1 mln złotych, częściej jednak zapłacimy 2 – 2,5 mln złotych. Tymczasem Tajfun kosztuje od 127 do 135 tys. euro, czyli mniej więcej 550 – 580 tysięcy złotych. Nie jest to co prawda cena golfa, ale wysokiej klasy limuzyny. Używany wiatrakowiec jest sporo tańszy – może kosztować 1/3 tej sumy.