Przez parlament przemknęła ekspresowo uchwalona ustawa o odnawialnych źródłach energii. Jej efektem może być fala bankructw producentów zielonej energii i fala pozwów przeciwko Polsce. Ta wizja nie powstrzymała posłów i senatorów, branża liczy jeszcze na weto prezydenta. Ale prawnicy już szykują się do walki o miliardy złotych, bo dla inwestorów to kolosalna zmiana.
Nowe prawo znosi tzw. opłatę zastępczą. Płaciły ją firmy sprzedające energię, jeśli nie chciały kupować energii ze źródeł odnawialnych. Opłata za każdą niekupioną megawatogodzinę wynosiła 300 złotych. Obecnie będzie to 125 proc. ceny tzw. zielonego certyfikatu, który kosztuje obecnie niewiele ponad 30 złotych. W efekcie produkcja prądu ze źródeł odnawialnych, szczególnie wiatraków stała się kompletnie nieopłacalna. Zamiast 300 złotych dopłaty, otrzymają niecałe 40 zł za megawatogodzinę.
I to wszystko dzieje się w klimacie gigantycznych problemów właścicieli wiatraków. Pisaliśmy już o trudnej sytuacji producentów zielonej energii. Właściciele wiatraków (w tym państwowe koncerny) stracili w 2016 roku aż 3 mld zł. W tym okresie nierentownych było 70 procent farm wiatrowych. Co trzecia farma straciła więcej niż kilkanaście milionów złotych, najgorsza z nich przyniosła niemal 200 mln złotych strat. Jest to efekt spadających cen zielonych certyfikatów. To drugie, obok sprzedaży prądu, źródło dochodu "zielonych" elektrowni.
Ustawa jest więc skrajnie niekorzystna dla operatorów i właścicieli elektrowni wiatrowych, sprzyja zaś koncernom sprzedającym energię. Już od kilku lat koncerny energetyczne zawierały długoterminowe kontrakty z elektrowniami wiatrowymi. Teraz, kiedy kara za niekupienie zielonej energii spadła niemal dziesięciokrotnie, mogą się łatwo wykpić z tego obowiązku. Łatwiej zapłacić symboliczną opłatę, niż kupować energię z OZE.
Problem w tym, że producenci energii z wiatru stanęli przed widmem spektakularnego bankructwa. Ich kancelarie prawne już ostrzą sobie zęby na słone odszkodowania. I nie są to czcze przechwałki. Niedawno w podobnej sprawie jedna z firm wygrała 128 mln euro (ponad 545 mln zł) odszkodowania od rządu Hiszpanii.
Argumentów prawnikom dostarczył swoimi wypowiedziami sam prezes koncernu Energa, Daniel Obajtek. To protegowany Jarosława Kaczyńskiego, znajomy Beaty Szydło. Jeszcze w 2015 roku był wójtem Pcimia, następnie ekspresowo awansował na szefa Agencji Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa a w styczniu 2016 roku, pomimo ciążących na nim prokuratorskich zarzutów o przyjmowanie łapówek i wyłudzenia – został prezesem Energi.
Obajtek publicznie przyznał, że lobbował za takim rozwiązaniem. Dowodzi to, że nowe prawo przygotowano z myślą o jednym podmiocie gospodarczym i zaburzyło ono równowagę na rynku. Ale to i tak tylko jeden z nabojów w amunicji, jaką wytoczą przeciw Polsce prawnicy.